Recenzja filmu

To (2017)
Andy Muschietti
Jaeden Martell
Jeremy Ray Taylor

Podróż czerwonego balonika

To obraz pełen paradoksów, który chciałby mieć w swoim portfolio każdy reżyser horrorów: jednocześnie kameralny i epicki, sentymentalny i stający w kontrze do nostalgicznej narracji fanów,
"Nie musisz spoglądać wstecz, by dostrzec te dzieciaki. Pozostaną częścią ciebie, tak jak kiedyś były skarbnicą wszystkich twoich aspiracji" – czytamy w literackim pierwowzorze Stephena Kinga, książce będącej wyrazem tęsknoty za utraconą niewinnością i która – o ironio – wdrukowała się w nasze dziecięce umysły za sprawą filmowej adaptacji z Timem Currym w roli demonicznego klauna Pennywise'a. W myśl zasady, że najskuteczniej okłamujemy samych siebie, filmu nie da się dziś obejrzeć na trzeźwo, no chyba że jako dokument z epoki, w której telewizyjne produkcje kręcono ogórkiem, a obsadzie płacono skórami lisów. Co innego nowa wersja – to obraz pełen paradoksów, który chciałby mieć w swoim portfolio każdy reżyser horrorów: jednocześnie kameralny i epicki, sentymentalny i stający w kontrze do nostalgicznej narracji fanów, opowiadający o stwarzaniu demonów we własnej głowie i walce z nimi siłą wyobraźni.


O tym, że czasy i kategorie wiekowe się zmieniają, świadczą już początkowe partie filmu Andresa Muschiettiego. Rozmowa dwunastolatków, w której jedyną słuszną ripostą na uwagę o niewygodnym mieszkaniu jest konstatacja: "na pewno wygodniejsze niż twoja matka", nie pozostawia złudzeń: jeżeli pozostajemy w rejonach kina familijnego, to zmieniliśmy sąsiedztwo. Dzieciaki – zarówno te, które wpadają w szpony pradawnego zła, jak i te, którym perspektywa wakacji przesłania cały świat – nie są ani wyimkami ze sztambucha podrzędnego scenarzysty, ani impregnowanymi na wszelki brud androidami. Ich dojrzewanie to jeden wielki tor przeszkód, z kolei rozczarowania wieku nastoletniego wynagradza dreszczyk "prywatnych śledztw", rozmaitych "misji ratunkowych" i zwyczajnych bitew na kamienie. Ktoś się zakochuje, ktoś inny odkrywa, że serce nie sługa. Tamten chłopak staje się celem rasistowskiej nagonki, a tamta dziewczyna jest molestowana przez ojca. Dorośli są bierni i zawistni, czasem pasożytują na swoich podopiecznych, kiedy indziej przypominają – jak to ujął pisarz – obleczone ludzką skórą, prawdziwe bestie. Oczywiście w Derry panoszy się również zło metafizyczne, którego tożsamości – przynajmniej na razie – zdradzać nie wypada. Przybiera ono postać tańczącego klauna, najpełniejszego wcielenia strategii artystycznej Kinga, który uwielbiał zderzać dziecięcy i piekielny porządek rzeczy. Pennywise jest spełnionym koszmarem stomatologów i manicurzystek, uwielbia rebusy i gierki słowne, a jego nadejście zapowiada zwykle unoszący się w powietrzu czerwony balonik. Obsadzony w tej roli Bill Skarsgård, w cywilu facet z żebra Jakuba Gierszała, jest strzałem w dziesiątkę i nawet z toną makijażu potrafi oddać najważniejszy paradoks natury Pennywise'a: z jednej strony świadomość własnej śmiertelności oraz związany z nią pragmatyzm, z drugiej – wieczne nienasycenie będące źródłem zarówno cierpienia, jak i rozkoszy. 


Chociaż ludzie słuchają muzyki z walkmanów i jeżdżą na oldskulowych beemiksach, a kinowe afisze zachęcają do seansu kolejnej części "Koszmaru z ulicy Wiązów", Muschietti nie tonie w morzu cytatów, nie wkracza w lata osiemdziesiąte jak do wielkiego skarbca, w którym każda błyskotka odwraca jego uwagę (Kuba Popielecki sprawdził, więc w razie czego znacie adres, ale podobno ekipa weszła na plan, zanim serial "Stranger Things" objawił się w całym swoim ejtisowym majestacie). Nastrój filmu przywodzi wprawdzie na myśl Kino Nowej Przygody zmiksowane z adekwatnym rocznikowo horrorem, ale najważniejsi w tej układance pozostają bohaterowie. Kiedy na jaw wychodzą ich najskrytsze lęki, od zdeformowanej mary rodem z "Krzyku" Muncha, po pierwszą miesiączkę i wszędobylskie zarazki, Muschietti puszcza w ruch karuzelę strachu, a całość staje się wspaniałą opowieścią o nieposkromionej wyobraźni – dziecięcym przekleństwie i błogosławieństwie. "Jeżeli istnieją tysiące średniowiecznych wieśniaków, stwarzających wampiry, może trafić się jeden – prawdopodobnie dziecko – który wyobrazi sobie osikowy kołek. To tylko zwykły kawałek drewna. Ale umysł jest młotkiem, który wbije go w serce potwora" – czytamy w "Tym". Mówiąc krótko, filmowa wersja oddaje sprawiedliwość Kingowskiej metaforze. 


Zagrane jest to wszystko bez jednej fałszywej nuty, napisane bez pretensji i nakręcone z wyczuciem trudnej, komediowo-dramatycznej materii. King ma to do siebie, że o ile odmalowywanie społecznego tła wychodzi mu bez pudła, o tyle zakończenia książek (płonąca czacha na nieboskłonie po eksplozji hotelu Overlook w "Lśnieniu" na zawsze w moim sercu) są, mówiąc delikatnie, kontrowersyjne. Ale napisał też "Ciało", zaadaptowane na klasykę kina młodzieżowego przez Roba Reinera ("Stań przy mnie"), w którym doskonały finał jest dla małoletnich bohaterów momentem inicjacji w dorosłość, pożegnaniem z niewinnością i zarazem prologiem nowej, smutniejszej przygody. "To" zostało urwane w połowie historii, do dorosłych bohaterów wrócimy za dwadzieścia siedem lat (oby chodziło tylko o czas ekranowy). I mam nadzieję, że producenci – kiedy już zaczną liczyć wpływy z kinowych kas – nie zapomną o pakcie spisanym zimnym potem i łzami. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Stephen King może z pełną odpowiedzialnością i bez grama wstydu podpisać się pod najnowszą ekranizacją,... czytaj więcej
Dzieciarnia z Derry w stanie Maine ma przed sobą niezłe wyzwanie, musi bowiem stawić czoła nadopiekuńczym... czytaj więcej
W miasteczku Derry w prowincjonalnym stanie Maine zło budzi się co 27 lat. Podobnie jest w przypadku... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones