Powrót Króla - odejście Władcy

Kto normalny o szóstej rano po wielogodzinnym pobycie w kinie na nocnym maratonie nie poszedłby spać? Na przykład ja, bo wciąż śmiem uważać się za normalną. Był pierwszy stycznia 2004 roku,
Kto normalny o szóstej rano po wielogodzinnym pobycie w kinie na nocnym maratonie nie poszedłby spać? Na przykład ja, bo wciąż śmiem uważać się za normalną. Był pierwszy stycznia 2004 roku, dzień premiery. Choć czułam, że zmęczenie powoli mnie ogarniało, nie chciałam zasnąć, bo obawiałam się, że sen mógłby zatrzeć w moim umyśle wspomnienia o tym, co przeżyłam kilka godzin wcześniej. Robiłam wszystko, by zatrzymać to przyjemne uczucie, które tkwiło we mnie od pierwszych minut seansu, by nie uleciało bezpowrotnie, przegnane przez tak przyziemną potrzebę odpoczynku. Czułam się przygnębiona, bo wiedziałam, że to, czego doświadczyłam tamtego dnia, już nigdy się nie powtórzy, że to definitywny koniec, że nie będzie już na co oczekiwać z takim podnieceniem. I mimo że nikt nie chce odczuwać smutku, ja pragnęłam zachować ten specyficzny żal, bo jego brak wzbudzałby we mnie wyrzuty sumienia, że nie tęsknię do czegoś tak wspaniałego. Zapewne wielu z Was zastanawia się, co wywołało we mnie erupcję tych emocji. Przecież zwykły wypad do kina nie może być aż tak ekscytujący. Rzeczywiście, zwykły wypad nie może, ale film, który widziałam – owszem. Mówię o filmie, który nie tylko na mnie wywarł równie silne wrażenie. Mówię o filmie, który na stałe zapisał się już w historii kina. Mówię o filmie, który ponad dwa lata temu posiał w moim sercu ziarno sympatii, które przez ten czas urosło w drzewo uwielbienia. Mówię o filmie pod wdzięcznym tytułem „Władca Pierścieni: Powrót Króla”. Początek filmu to krótka retrospekcja. Jednak mimo oczekiwań większości z tych, którzy widzieli poprzednie części filmowej trylogii, naszym oczom nie ukazuje się ponury świat pogrążony w wojnie ze złym Sauronem pragnącym odzyskać Pierścień Władzy, ale przepiękny wiejski krajobraz zielonej krainy Shire zamieszkanej przez niewielkie istoty zwane hobbitami. Otrzymujemy porcję wiadomości na temat wpływu Pierścienia na jego powiernika, a po chwili sielska atmosfera kończy się i znów zostajemy rzuceni w wir trwającej już wojny. Rozdzielona Drużyna Pierścienia kroczy swoimi ścieżkami, napotykając po drodze liczne przeciwności losu i tak aż do zakończenia. Tak pokrótce można przedstawić fabułę filmu, jednak niesprawiedliwością byłoby nie dodać, że każda z postaci ma tu swoje pięć minut, które zbliża nas do niej, pozwala nam lepiej ją poznać, zaprzyjaźnić się z nią. Z kolei mnogość pomniejszych wątków nie pozwala na nudę, choć zbyt rozbudowane sceny batalistyczne i przydługie zakończenie mogą nużyć mniej wytrwałych. Sądzę jednak, że reżyser Peter Jackson sprostał trudnemu zadaniu sfilmowania książki, która stała się kanonem literatury fantasy, a jej autor J.R.R. TolkienJ.R.R. Tolkien – ojcem tego gatunku. Wszystkie trzy części filmu były kręcone równolegle, a praca na planie trwała ponad półtorej roku i może właśnie dlatego obsada aktorska tak dobrze wczuła się w odgrywane przez nich postacie. Każdy z bohaterów wydaje się żywcem wyjęty ze Śródziemia. Role wymagały poświęcenia i wielu tygodni intensywnych ćwiczeń przygotowawczych, co pozwoliło stworzyć niezapomniane kreacje aktorskie, a ponieważ znaczna większość z nich to artyści niekojarzeni jeszcze z żadną konkretną rolą, ich postacie zyskują na realności. Na szczególną uwagę zasługują jednak trzej aktorzy: Elijah Wood (Frodo), Sean Astin (Sam) i Andy Serkis (Gollum). Niesamowita jest przemiana, jaka dokonuje się na naszych oczach – weseli hobbici Frodo i Sam, strudzeni podróżą i obarczeni olbrzymią odpowiedzialnością, przekształcają się w osoby poważne, dojrzałe, wierne swoim przekonaniom i gotowe poświęcić swe życie w walce o Śródziemie. Natomiast postać Golluma, choć całkowicie wygenerowana przez komputer, jest pokazem kunsztu gry aktorskiej Andy’ego Serkisa. Wszystkie ruchy, gesty, mimika i ten specyficzny głos to tak naprawdę praca tego właśnie aktora, który stworzył postać barwną i realną. Ciągła walka Golluma z jego alter ego, naiwność i spryt, radość i strach, słabość i siła, zachowanie wzbudzające współczucie i postępowanie godne pogardy – to wszystko łączy w sobie ta postać. Aktor, który potrafi wyrazić w jednej roli tak wiele odmiennych emocji musi zasługiwać na uznanie, nawet jeśli jest wspomagany przez komputer. Jeśli jesteśmy już przy komputerach, należy wspomnieć o efektach specjalnych wytyczających nowe standardy, jeśli chodzi o realizację wojennych widowisk. Grzechem byłoby poskąpienie „Powrotowi Króla” komplementów w tej kwestii, bowiem to dzieło specjalistów komputerowych jest tak doskonale opracowane, że czasem trudno dostrzec granicę między tym, co prawdziwe a tym, co wygenerowane. Kilkudziesięciotysięczna armia, wspaniały Gollum czy przepiękne scenerie – to właśnie najlepiej udowadnia jak ogromne możliwości mają ci utalentowani ludzie. Scenografia, kostiumy i rekwizyty – tu warto zatrzymać się na dłużej. Wszystkie krainy są przepięknie ukazane, ma się wrażenie, że naprawdę istnieją, bowiem są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Do ich stworzenia przyczynili się w znacznej mierze etatowi ilustratorzy dzieł Tolkiena - Alan Lee i John Howe, którzy Śródziemie znają lepiej, niż własne mieszkanie, a każdy jego element widzą oczami wyobraźni dokładniej, niż my nasze miasta. Kostiumy, a także zbroje i broń zarówno bohaterów, jak i statystów, zostały uszyte i wykute specjalnie dla potrzeb filmu, dlatego wszystko wygląda na tyle autentycznie, na ile jest to i kiedykolwiek będzie możliwe. Naprawdę mocną stroną filmu są zdjęcia autorstwa Andrew Lesnie'ego. Choć zwykle ten aspekt filmów ma dla mnie niewielkie znaczenie, tutaj naprawdę wbił mnie w fotel. Ujęcia są dynamiczne, ale w odpowiednich momentach kamera zatrzymuje się, by ukazać emocje wyrażane przez aktorów. Zapierające dech w piersiach są sceny, w których kamera wydaje się spadać z ogromnych wysokości w głąb pełnych ognia kuźni orków lub uwija się podążając za walczącym bohaterem. Piękną oprawę wydarzeń stanowi muzyka skomponowana przez Howarda Shore’a. Jest ona idealnie dobrana do poszczególnych krain (w Shire są to wesołe dźwięki przypominające nieco muzykę irlandzką, a u elfów przepiękne celtyckie brzmienia podkreślane kobiecym wokalem) i wspaniale uwydatnia to, co obserwujemy na ekranie. Wiem, wszystko to brzmi bardziej jak pean pochwalny na cześć „Powrotu Króla” niż rzetelna recenzja. Cóż jednak mogę poradzić na to, że jestem oczarowana tym filmem, a spojrzenie na niego krytycznym okiem jest tylko nieudolnym szukaniem dziury w całym? To, czemu ten film zawdzięcza swoją popularność, to przede wszystkim jego baśniowość. I nie chodzi tu o wygenerowane przez komputer postacie żywcem wyciągnięte z kart powieści Tolkiena, która przecież ociera się o baśń, ale o klimat, jaki tworzy historia Pierścienia. Pełne patosu sceny batalistyczne czy poetycko ukazane cierpienie i strach wywołują w nas tęsknotę za bohaterskością, której w dzisiejszym świecie brak. Uważam, że „Władca Pierścieni” jest szczególnie bliski nam, Polakom, bo choć sam Tolkien unikał alegorii, czyż nie nasuwają nam się porównania wojny o Pierścień z II wojną światową? Czyż poświęcenie, z jakim wojownicy Gondoru i Rohanu walczą z Sauronem nie przypominają nam w pewien sposób o naszych rodakach walczących z Hitlerem? Czyż tak jak w powieści Tolkiena nie odnosiliśmy sukcesów i porażek, czyż nie doświadczaliśmy przypływów nadziei i chwil zwątpienia, czyż tak jak Rohirrimowie nie mieliśmy poczucia beznadziei sytuacji, w której się znajdujemy, a mimo to, tak jak oni, nie walczyliśmy do końca o to, co kochamy, nawet nie dla nas samych, ale dla naszych dzieci i wnuków? To wszystko, co towarzyszyło wojnie o Pierścień, znane jest naszym dziadkom: poświęcenie, patriotyzm i zjednoczenie się w walce o ziemie, które ukochaliśmy. Film ten jest tak bliski naszym sercom, bo sami dobrze rozumiemy, czym jest wojna i co ze sobą niesie. „Władca Pierścieni” to film pod każdym względem bardzo dobry, a pod niektórymi wręcz doskonały. Jest wspaniałą ekranizacją książki, a jednocześnie wyjątkowym dziełem samym w sobie, dlatego nie tylko fani Tolkiena będą nim zachwyceni. Poza tym nie jest to film pusty, który ma za zadanie jedynie nas bawić. Choć w barwnej otoczce, morał historii Froda jest zaskakująco aktualny i często podkreślany: wszyscy mamy wpływ na los świata i zawsze jest szansa na poprawę złej sytuacji. Jak powiedział hobbit Sam: „Na tym świecie jest także dobro i warto o nie walczyć”. Warto pamiętać o tym, zwłaszcza w czasach, gdy wszyscy jedynie narzekamy i nie robimy nic, by coś zmienić. Spójrzmy więc na małego hobbita Froda i idąc za jego przykładem walczmy o to, na czym nam zależy, a tymczasem przyjrzyjmy się jego filmowym przygodom.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Obiekt pożądania rzeszy fanów tolkienowskiej trylogii, doskonałe zwieńczenie wieloletnich wysiłków... czytaj więcej
„Władca Pierścieni: Powrót Króla”, to jedna z najlepszych ekranizacji powieści w światowej... czytaj więcej
I oto wielka przygoda z "Władcą Pierścieni" dobiega końca. Ostatnia, najbardziej spektakularna część... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones