Recenzja serialu

Mr. Robot (2015)
Niels Arden Oplev
Sam Esmail
Rami Malek
Christian Slater

Prawdziwy robot też człowiek

Pierwszy sezon "Mr. Robot" jest w zasadzie formą zamkniętą i gdyby nie amerykańskie sformatowanie i montaż scen pod pojawiające się w trakcie trwania reklamy można by spokojnie potraktować go
Nie jest oczywiste, co oznacza zestawienie słów: "prawdziwy robot". Czy chodzi o to, że coś jest robotem naprawdę (a nie na przykład talerzem albo stołem)? A może o to, że coś jest prawdziwym robotem, a nie czymś tylko udającym robota? A może chodzi o trudności natury znaczeniowej – o to, że pojęcie "prawdy" w pewnym sensie stoi w sprzeczności do definicji robota, jako czegoś przeciwnego życiu, a więc w tym sensie nieprawdziwego życia. Gdyby, co nie jest wykluczone, tak było w rzeczywistości, to ostatnia eksplikacja mówiąca o nieprawdziwym życiu idealnie odnosi się do serialu "Mr. Robot".

Ten serial jest bowiem właśnie o nieprawdziwości i iluzoryczności; o celowym, świadomym i intencjonalnym zakłamaniu i obłudzie, w jakiej żyjemy jako jednostki, rodziny, społeczności i społeczeństwa. W tym więc sensie opowiada historię "prawdziwych robotów".

Z drugiej strony opisuje także świat ludzi okłamujących – nie tyle innych, co samych siebie i poprzez to właśnie – wpadających w iluzje kłamstwa i samotność. Oni również, niejako na własne życzenie, zamieniają się w "prawdziwe roboty".

Ta opowieść nie jest jednak zakorzeniona w żadnej tendencji i stylu. Nie jest to żadne science-fiction, a właściwie nawet fiction... To dość głęboka i zupełnie trafna analiza współczesnego świata i jego podstawowego filaru: pieniądza. Oczywiście tematem przewodnim intrygi jest informacja i hakerstwo, więc siłą rzeczy w serialu mamy oczywiste nawiązania do kina, powiedziałbym, komputerowo-szpiegowsko. Nie jest to jednak przytłaczające ani nachalne i zostaje podane w taki sposób, że niemal każdy jest w stanie zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. Inna sprawa, że ten serial jest równie dobrze porządnym kinem sensacyjnym ze względu na bardzo ciekawą i dynamiczną historię, a także dramatem i kinem bardzo mocno związanym z psychologią czy socjologią.

Na każdej jednak płaszczyźnie mamy do czynienia z powtarzającą się symboliką robota, jej analizą oraz odnalezieniem w każdym niemal aspekcie ludzkiego życia: indywidualnym i społecznym, prywatnym i kolektywnym, psychicznym i fizycznym, rzeczywistym i wirtualnym. Co ciekawe, nikt nie ustanawia tych analogii w sposób sztuczny – wynikają one nie z postanowienia scenarzystów, ale z obserwacji realnego świata, w którym żyjemy. W tym sensie figura prawdziwego robota – traktowanego w sposób opisany na początku – jest kluczem do zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości i ten wątek jest w przypadku tego serialu bardzo istotny.

Potwierdzenie tego faktu spotykamy właściwie na każdym kroku – począwszy od bohaterów, a w szczególności, głównego bohatera. Elliot Alderson to nie jest nikt nierealny, tylko pełnowymiarowa postać z krwi i kości – osobowość stworzona w sposób tak perfekcyjny, że aż trudno uwierzyć, że nie wzorowana na kimś realnym, a przy okazji zagrana w sposób niebywale świadomy, oszczędny, a jednak pełen ekspresji i naturalności. Z pewnością jest to jedna z ról życia Ramiego Maleka, na którego warto chyba zwrócić uwagę... Reszta wcale on niego nie odbiega (moją wątpliwość budzi jedynie Christian Slater, ponieważ od wielu lat odnoszę wrażenie, że to ktoś o wyjątkowo skromnej rozpiętości aktorskiej). Dzięki temu mamy naprawdę bardzo ciekawy zbiór postaci napędzanych prawdziwymi emocjami. Postaciami, z którymi naprawdę można się utożsamiać. Postaciami, które wspólnie tworzą ciekawie się uzupełniające konfiguracje "robotyczne", ponieważ każda naznaczona jest ową "robotyczną prawdziwością".

Nie inaczej jest w przypadku samej historii. Pierwszy sezon "Mr. Robot" jest w zasadzie formą zamkniętą i gdyby nie amerykańskie sformatowanie i montaż scen pod pojawiające się w trakcie trwania reklamy można by spokojnie potraktować go jako długometrażowy film fabularny. To jedynie podnosi jego walory, bo świadczy o tym, że jego akcenty zostały rozłożone perfekcyjnie, a scenariusz nie nudzi.

Nie może jednak nudzić, skoro właściwie każdy wątek przewijający się w nim nie trwa dłużej niż kilka odcinków (co, swoją drogą, jest genialnym zabiegiem dramaturgicznym i nie pozwala na pojawienie się małostkowości oraz patosu): temat miłosny kończy się zanim się tak naprawdę na dobre rozpoczyna, historia rodzinna nie zostaje tak naprawdę do końca wyjaśniona, zagadka Tyrella Wellicka, postać Scotta Knowlesa (i kilka innych wątków) pozostają pomostem do sezonu drugiego, Angela tylko pozornie odnajduje swoją drogę zawieszoną pomiędzy niemożliwymi do pogodzenia sprzecznościami. Dobre scenariusze mają jednak to do siebie, że znajdują sprzeczności obecne w otaczającym nas świecie i zestawiają je w taki sposób, aby równoważyły się zachowując odpowiednie napięcie.

Jedyne dwa słabe wątki – które z pewnością będą miały rozwinięcie w drugim sezonie – ale póki co wprowadzają zamieszanie i nie są dostatecznie dobrze uzasadnione to postać dilera dostarczającego narkotyki Shayli – Very oraz siostry Elliota – Darlene. W pierwszym przypadku zniknięcie tej dość ciekawej postaci odbywa się trochę zbyt radykalnie i trochę jakby bez pomysłu, w drugim następuje problem motywacji: nie bardzo wiadomo, co właściwie napędza Darlene – chęć wzniecenia chaosu, desperacja, miłość do brata? Z pewnością wszystko po trochu, jednak warto było wyeksponować jedno, bo ciekawa postać jest przedstawiona w nieco płaskiej formie. Oczywiście może ktoś powiedzieć, że jest to postawa mechaniczna, a więc obydwa wątki zostają również uzasadnione kluczem robotycznym, mam jednak wrażenie, że ta robotyczność niepotrzebnie sprowadzona zostaje do czystej mechaniki.

Chciałem swoją recenzję rozpocząć od słów: "Czasami zdarza się, że...". Później jednak stwierdziłem, że lepiej będzie rozpocząć od "Rzadko się zdarza...". Ale i to mi nie pasowało. Wreszcie stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie powiedzieć wprost, że ani nie rzadko, ani nie często, ale właśnie – wprost przeciwnie – bardzo często zdarza się ostatnio spotykać niesamowicie dobrze skonstruowane seriale. Nie tyle "napisane", ale właśnie "skonstruowane" – nie oderwane od życia, ale kontekstualnie powiązane z czasami, których dotyczą. Dzięki temu mamy wrażenie, że nie są odseparowane od codzienności i nie uciekają od niej tylko, wprost przeciwnie, konfrontują nas z nią i starają się objaśnić. "Mr. Robot" jest, w moim przekonaniu, jedną z ciekawszych tego typu analiz. Wbrew pozorom – wbrew robotycznej symbolice – jest to analiza bardzo rzeczowa, metodyczna, niesłychanie spójna, a przy tym zwyczajnie filmowa: niepozbawiona prawdziwego napięcia, zagadkowości, angażująca emocje i zaciekawienie widza. Kawał dobrego, inteligentnego kina – nie tylko dla prawdziwych robotów.
1 10
Moja ocena serialu:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Serial Sama Esmaila, tworzony przez stację USA Network, wciąga już od pierwszego odcinka, w którym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones