Recenzja filmu

Kapitan Majtas: Pierwszy wielki film (2017)
David Soren
Jarosław Boberek
Kevin Hart
Ed Helms

Prawo do śmiechu

Film nieustannie zmienia się, co chwilę eksperymentując z tym, co i jak pokazać na dużym ekranie. Raz dominują slapstickowe gagi. Za chwilę twórcy wrzucają humor absurdalny.
Stare ludowe przysłowie mówi: Jak spadać, to z wysokiego konia. Nicholas Stoller, autor fabuły "Kapitana Majtasa", najwyraźniej bardzo wziął sobie do serca to przesłanie. Przygotowana przez niego ekranizacja serii książek dla dzieci autorstwa Dava Pilkeya to bowiem dzieło ambitne, aczkolwiek niespełnione.



Na tle konkurencyjnych projektów animowanych film Stollera i Davida Sorena (który całość wyreżyserował) wyróżnia się przede wszystkim formą. Zwraca uwagę już choć to, że George i Harold (dwójka głównych bohaterów) nieustannie łamią "czwartą ścianę" i zwracają się bezpośrednio do widzów. Konsekwencją tego są różne ciekawe rozwiązania: a to zamrażanie scen, a to stosowanie różnych form animacji. Film nieustannie zmienia się, co chwilę eksperymentując z tym, co i jak pokazać na dużym ekranie. Raz dominują slapstickowe gagi, które szczególnie upodoba sobie najmłodsza części widowni. Za chwilę twórcy wrzucają humor absurdalny, który wymaga już zrozumienia koncepcji paradoksu i kontrastów, stąd też docenią go przede wszystkim dorośli. Wiele żartów przemyconych jest na drugim planie. Pomysłowe są chociażby obrazki (i podpisy pod nimi) w pokoju dyrektora szkoły, do której chodzi dwójka bohaterów.

Ten komediowy miszmasz jest największą zaletą "Kapitana Majtasa". Niestety jest to broń obosieczna i sprawia, że film może nieco męczyć. Dzieje się tak, ponieważ Stollerowi i Sorenowi nie udało się wziąć twórczego chaosu w ryzy. Aby film sprawiał wrażenie różnorodnego, potrzebuje zarazem spójności nadającej mu wyrazisty charakter. Tymczasem "Kapitan Majtas" nigdy nie staje się całością. Nie ma w nim jądra, wokół którego krążyłyby wszystkie żarty. I jest to niestety wina Stollera.



Scenarzysta próbował przenieść na grunt familijnego kina ten rodzaj komediowej dynamiki, który skutecznie realizował w swoich obrazach dla dorosłych ("Chłopaki też płaczą", "Sąsiedzi"). Zabrakło mu jednak pomysłu na to, jacy powinni być bohaterowie animacji. Stąd też George i Harold są postaciami delikatnie mówiąc nijakimi. Nie przykuwają uwagi, nie są ani szczególnie uroczy ani nadzwyczaj zabawni, żeby po wyjściu z kina widz miał, co wspominać. Istnieją wyłącznie jako katalizatory dla kolejnych komediowych dantejskich scen. W teorii mają przejść podróż, która uświadomi im skutki manipulowania innymi ludźmi, pozwoli im docenić wartość przyjaźni, ale też odkryć, czym jest prawdziwy altruizm i pozbyć się uprzedzeń. W praktyce myśl przewodnia wydaje się dodana do filmu na siłę. Przez to jeszcze wyraźniejszy staje się fakt, że "Kapitan Majtas" nie jest opowieścią o czymkolwiek, lecz tylko zbiorem mniej lub bardziej zabawnych scen. Na szczęście tych ostatnich jest całkiem sporo, co film koniec końców ratuje przed fiaskiem.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones