Recenzja filmu

K-PAX (2001)
Iain Softley
Jeff Bridges
Kevin Spacey

Prywatna kwestia wiary

Jest na świecie pewien typ filmu, który w specyficzny sposób oddziałuje na ludzką duszę. Nie jest to konkretny gatunek ani odłam kina. Typ ten stoi osobno ponad jakimikolwiek podziałami. A czym
Jest na świecie pewien typ filmu, który w specyficzny sposób oddziałuje na ludzką duszę. Nie jest to konkretny gatunek ani odłam kina. Typ ten stoi osobno ponad jakimikolwiek podziałami. A czym się charakteryzuje? Otóż moi drodzy, jest to takie coś, dzięki czemu odczuwamy dziwne pomieszanie radości z oglądania, ciepła płynącego z ekranu i swoistej magii, która nas w tym czasie otacza. To jedyny w swoim rodzaju urok danego filmu, przez który na twarzy pojawia się uśmiech. Aż chciało by się być tam, po drugiej stronie ekranu i przeżywać wszystko 'naprawdę'. Ten typ filmu nie ma granic, nie jest jednoznacznie definiowalny. A to dlatego, że istnieje w każdym z nas osobno i samoistnie. To my wiemy najlepiej, co do niego zaliczymy. I sami dla siebie ten typ nazywamy. Ja zazwyczaj nazywam to kinem magicznym. Właśnie do tego kina magicznego śmiało zaliczę "K-PAX" Iaina Softleya. Reżyser ten nie ma w dorobku zbyt wielu filmów. Znamy go chociażby z "Hakerów" czy świetnego "Klucza do koszmaru". Ponadto niebawem wejdzie na ekrany "Atramentowe serce"; znając Softleya, nie będzie to zły film. "K-PAX" jest niezwykle ciepłą opowieścią o kosmicie/chorym psychicznie Procie (Kevin Spacey). Mężczyzna pojawia się znikąd. Zostaje odwieziony do szpitala psychiatrycznego. Opiekę nad nim przejmuje psychiatra Mark Powell (Jeff Bridges). Tajemniczy przybysz twierdzi, że pochodzi z planety K-PAX, którą obiegają dwa słońca wschodzące raz na dwieście lat i siedem purpurowych księżyców. Nie ma tam struktur społeczno-obyczajowych znanych z naszego ziemskiego życia. Prot przybył na naszą planetę jako obserwator. Ale nie tylko. Okazuje się, że potrafi, wcale w nie tak magiczny sposób, pomóc w wyleczeniu kuracjuszy zakładu, wykorzystując do tego najskuteczniejszy lek – wolę człowieka. W czasie terapii sceptyczny doktor Powell zaczyna wątpić w moc nauki. A to za sprawą kosmity/chorego Prota. Okazuje się, że potrafi z zadziwiającą precyzją opisać system planetarny w układzie słonecznym, z którego pochodzi. Wie o rzeczach znanym jedynie kilku wielkim ludziom tej gwiezdnej nauki. Do tego naprowadza astrofizyków na tropy dotyczące planet w tym układzie. Naukowcy są zdumieni. Czy to możliwe, aby mężczyzna był zaginionym astronomem? Nie, nikt taki ostatnio nie zaginął. Do tego potrafił zniknąć na kilka dni w niewyjaśnionych okolicznościach ze szpitala, twierdząc, że musiał się udać "na północ", żeby zebrać i tam trochę danych. Czy możliwe więc, że jest tym, za którego się podaje? Powell w czasie terapii z użyciem hipnozy natrafia na ślad pewnego człowieka, który jest rzekomym przyjacielem Prota. Zaczyna małe, prywatne dochodzenie, aby ustalić, kim jest tajemniczy przyjaciel. Odkrywa przerażające fakty, które pozwalają mu upewnić się, co do tożsamości kosmity/chorego. Dlaczego piszę o naszym bohaterze "kosmita/chory"? Uważam, że jest sprawą widza uwierzyć, kim naprawdę jest Prot. Odkrycie doktora jest tak sugestywne, że można sądzić o prawdziwej chorobie przybysza, który po ciężkich przeżyciach zaszywa się we własnym świecie, na własnej planecie. Z drugiej strony jego zagadkowość, aura, jaka go otacza i niesamowita wiedza z dziedziny astrofizyki pozwalają twierdzić, że naprawdę przybył z K-PAX. Potrafi zniknąć i pojawić się niezauważony (chyba że szpital jest niestrzeżony i pacjenci mogą wchodzić i wychodzić, jak im się podoba, co jest wręcz niemożliwe), w dodatku jedna z pacjentek znika zamiast niego ("Zabiera się z nim na K-PAX"). Po owym zniknięciu znika także Prot jako osoba, pozostaje jedynie katatoniczne ciało, o którym mężczyzna wspominał, że jest to tylko jego ziemska forma. Dochodzimy, drogi widzu, do pewnego stwierdzenia: film jest o wierze. Pacjenci wierzą, że udadzą się z Protem na K-PAX, Powell wierzy, że uda mu się w końcu uleczyć tajemniczego przybysza, ponadto zaczyna wierzyć w fakty, które odkrył. W końcu, drogi widzu, to Ty uwierzysz w którąś z wersji dotyczącej Prota. Niby prosta rzecz, a ile radości może dać. Film jest wspaniały w swojej prostocie. Spacey zachwyca w roli Prota (a czy zawiódł w ogóle kiedykolwiek?), jego twarz promieniuje niezwykłym ciepłem, pomimo że przez większość czasu nosi okulary przeciwsłoneczne. Widzowi się to ciepło udziela, i o to chodzi. Także Bridges zagrał świetnie, Powell w jego wykonaniu jest ambitnym człowiekiem, konsekwentnie dążącym do poznania prawdy. Również reszta obsady wcieliła się w swoje role znakomicie, zwłaszcza aktorzy grający pacjentów szpitala; w końcu to im się udziela  osoba Prota. Softley potrafił stworzyć świetny klimat, co dobrze świadczy o jego warsztacie. Nie znajdziemy tutaj także ani grama efektów rodem z filmów SF, pomimo że mamy pierwiastek pochodzący z innego świata. Także pomimo tego, że jest to dramat, będziesz mógł, drogi widzu, poczuć zamiast smutku radość i ciepło, które bije od przesympatycznego Prota. I o to przede wszystkim chodzi w tym filmie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak to dobrze, że nasza polska telewizja oprócz emisji kolejnych odcinków seriali sięga jeszcze czasem po... czytaj więcej
W swoim życiu widziałem wiele filmów, ale żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Filmy pokroju... czytaj więcej
"Promieniem Słońca zaczarowanym przeniknę dzisiaj, tuż nad ranem, na dłużej na Ziemi zatrzymam się, może... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones