Puste niebo

Nie oszukujmy się. Drugi sezon "The Walking Dead" nie jest już branżowym tąpnięciem, rewolucją w przygodówkach czy dziełem znacznie lepszym niż serial AMC. A jednak ekipie Telltale udało się w
Nie oszukujmy się. Drugi sezon "The Walking Dead" nie jest już branżowym tąpnięciem, rewolucją w przygodówkach czy dziełem znacznie lepszym niż serial AMC. A jednak ekipie Telltale udało się w pewnym sensie nie tylko dosięgnąć wysoko zawieszonej poprzeczki, lecz także z gracją ją przeskoczyć.



Trochę wytartym frazesem jest, zwłaszcza po kilku sezonach serialu, stwierdzenie, że "The Walking Dead" to tak naprawdę dramat obyczajowy, w którym chodzi głównie o wykłócających się ludzi i przewijające się w tle zombiaki. W pierwszym sezonie gry odcinkowej Telltale postapokalipsa i same szwendacze były mimo wszystko na pierwszym planie. Drugi sezon, również składający się z pięciu około dwugodzinnych epizodów, to jednak zupełnie inna bajka. 

  

Lee, jak się domyślamy, nie ma już w obsadzie. Główną rolę bierze na swoje barki Clementine, która jest nieco starsza, ale daleko jej nawet do zbuntowanej nastolatki. Tym bardziej okrutne są zabiegi scenarzystów, którzy co rusz stawiają naszą bohaterkę wobec przykrych zdarzeń, poważnych uszczerbków na zdrowiu i generalnego zła, które płynie nie z pocharkujących nieumarłych, ale żywych ludzi.

W pierwszym sezonie zakotwiczeniem w normalności był Lee. Oczywiście jako protagonista powinien budzić naszą sympatię. Ale przy okazji był też – wraz z graczem – kompasem moralnym dla otoczenia. Niezależnie od tego, co kryła jego przeszłość i jakie wybory podejmowaliśmy podczas jego wędrówki z Clementine i resztą grupy, wiadomo było, że to w gruncie rzeczy porządny facet. Nawet podczas końcowych etapów, kiedy pojawiał się swoisty rachunek sumienia, wychodził z tego obronną ręką. Drugi sezon nie ma własnego Lee; kogoś, kto przypominałby nam o tym, że gdzieś tam istnieje przyrodzone dobro – i to fakt o wiele ważniejszy niż drobne niespójności fabularne czy (znowu!) rwąca się animacja w grze. 



To dość znaczące zresztą, że jedyny przyjemny moment w grze, jedyny, w którym nie czujemy się oblewani wiadrem pomyj, taki, że czujemy ciepło płynące z ludzkich relacji, to ten, gdy Clementine przeżywa pewne wspomnienia z udziałem Lee. Bohaterowie drugiej części nie tyle są bowiem niejednoznaczni, co albo napisani dość kartonowo, albo stworzeni tak, że nie mogą wzbudzać sympatii. Dwie osoby (w tym jedna z pierwszej części), które mają największy wpływ na Clementine, bywają równie złe i nieprzyjemne, jak pewien antagonista z epizodu trzeciego, wyraźnie wzorowany na serialowym Gubernatorze. Reszta obsady nie wzbudza emocji; należą do niej osoby, które po prostu muszą zginąć w pewnym momencie gry. To tylko kwestia czasu.



Cały ten zabieg jest o tyle ciekawy, że do niespójności "The Walking Dead" możemy dopisać dość obcesowe zrzucanie na barki Clementine wszystkich decyzji. Jasne, to nią kierujemy, więc nie ma się co dziwić, ale przecież grupa składa się z dorosłych, teoretycznie trzeźwo myślących i doświadczonych ludzi. Jakimś cudem jednak wszelkie sprawy wiążące fabułę spadają na ledwie dwunastoletnią dziewczynkę. To pewien uporczywy zgrzyt scenarzystów, który wciąż o sobie przypomina.

Przesunięcie ciężaru z kompromisu pomiędzy dramatem a zombiakami w stronę tego pierwszego widać na każdym kroku. W drugim sezonie postapokalipsa faktycznie jest wyblakłym tłem, na którym perfekcyjnie rysują się rozbryzgi krwi upuszczanej podczas wewnętrznych, zupełnie ludzkich konfliktów. "The Walking Dead: Season 2" to opowieść trochę o zbyt szybkim dojrzewaniu w okrutnym świecie, trochę też o wyborach, które nigdy nie są satysfakcjonujące. Przede wszystkim jest to jednak wyjątkowo przykra historia dezintegracji moralności, zasad i współpracy. Jeśli myślicie, że serialowi bohaterowie mają trochę za uszami, nie widzieliście tak naprawdę nic. Telltale nie bierze jeńców i serwuje nam naprawdę odstręczające postacie, ich myślenie oraz iście von trierowską ironię, która wciąż wpycha obsadę (a po części gracza) w emocjonalne szambo. Po skończeniu gry przydaje się długi prysznic.

Mechanika gry pozostaje bez zmian. Trochę łazimy po różnych terenach, sporadycznie zgarniamy do kieszeni jakiś przedmiot, którego później użyjemy, głównie zaś prowadzimy długie rozmowy z innymi postaciami. Oprócz tego pojawiają się liczne QTE – najwięcej jest ich w scenach akcji. To niemal żelazna zasada, że jeśli przez ostatni kwadrans gawędziliśmy sobie z innymi postaciami, za chwilę zza rogu wychynie jakiś zombiak i trzeba będzie machać analogami albo wciskać któryś przycisk na padzie. W świetle niedawno wypuszczonego i fenomenalnego "Life is Strange", sceny te bardziej męczą, niż bawią. "The Walking Dead" spokojnie mogłoby się obyć bez nich, bo historia oraz dobrze napisane dramatyczne wydarzenia, których jesteśmy częścią, i tak są rdzeniem gry.



"The Walking Dead" nie jest idealne. Fabuła pełna jest drobnych niespójności, dziwnych zabiegów scenarzystów i nierzadko idiotycznych opóźnień akcji. Na samym początku jesteśmy wręcz karmieni wiadomością, że niby nasze wybory mają realny wpływ na historię i będziemy ponosić konsekwencje swoich czynów, ale tak nie jest. Chociaż trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do pierwszego sezonu, w drugim mamy aż pięć zakończeń. Dobra wiadomość jest taka, że nie trzeba przechodzić gry pięć razy. Kluczowe dla finiszu decyzje podejmujemy może na kwadrans przed napisami końcowymi. Wszystkie zresztą są równie wesołe co rwandyjskie lato 1994 roku.

Jeśli wściekaliście się na rwącą animację (zwłaszcza na konsolach) czy przydługie czasy ładowania, śpieszę z radosną wieścią, że w drugim sezonie również można iść po herbatę czy papierosa w trakcie zmiany scenerii. Podobnie jak inne produkcje Telltale "The Walking Dead" uwielbia chrupać i o ile zrozumiałbym to w przypadku np. kilkuletniego, leciwego laptopa, o tyle nijak nie mogę tego pojąć w przypadku grania na PlayStation 4. Nie są to jakieś dramatyczne usterki, zwłaszcza że poza tym wszystko działa jak należy, ale po pewnym czasie stają się odrobiną dziegciu w beczce miodu, jaką jest ta gra.



Powiedzieć, że "The Walking Dead" to dobra gra, to nic nie powiedzieć. Dla wielbicieli zarówno nieskomplikowanych przygodówek, jak i porządnych, mięsistych historii pojawiła się kolejna pozycja obowiązkowa. Mimo stosunkowo kolorowej i lekko kreskówkowej oprawy nie polecam jej jednak osobom o słabych żołądkach. Krwawych scen jest tu sporo, w tym pewna akcja z łomem, która wygląda wyjątkowo obrzydliwie. Do tego dochodzą naprawdę mocne zakręty fabularne i emocjonalne tortury w stylu Telltale. Brać bez pytania.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones