Recenzja filmu

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014)
Bryan Singer
Jerzy Dominik
Hugh Jackman
James McAvoy

Restart

Dokładnie 8 lat temu, reżyser Brett Ratner stworzył film, którego chyba nikt się nie spodziewał. W wyprodukowanej przez niego części nie tylko pozbyto się większości głównych postaci, ale też
Dokładnie 8 lat temu, reżyser Brett Ratner stworzył film, którego chyba nikt się nie spodziewał. W wyprodukowanej przez niego części nie tylko pozbyto się większości głównych postaci, ale też zablokowano możliwość powstania kolejnych odsłon (stąd pewnie pojawiające się genezy). Na szczęście jedyny, "prawdziwy filmowy stwórca mutantów" powrócił i to w wielkim stylu. W tym roku Bryan Singer ("X-Men", "X-Men 2") wypuścił na srebrny ekran produkcję, będącą nie tylko niesamowicie trzymającym w napięciu widowiskiem, ale i szansą na naprawienie tego wszystkiego, co tak bezmyślnie zniszczył Brett Ratner w "X-Men: Ostatni bastion".

Akcja filmu rozpoczyna się w bliskiej przyszłości, mrocznych czasach, w których panuje chaos, zniszczenie i ciągła walka o przetrwanie. Większość mutantów już nie żyje, a los tych, którym udało się uciec, jest z góry przesądzony. X-Meni muszą znaleźć sposób na zmianę obecnej sytuacji, a jedynym wyjściem wydaje się wysłanie kogoś do przeszłości, by nie dopuścił do pewnych dramatycznych wydarzeń, które odcisną tragiczne piętno na losach nie tylko mutantów, ale i zwykłych ludzi w przyszłości.



"X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" to chyba pierwszy film, w którym tak oryginalnie, pomysłowo i inteligentnie połączono wszystko, co najlepsze i najbardziej charakterystyczne dla poprzednich części. Pomimo tego że akcja rozgrywa się w dwóch planach czasowych – które dzieli ponad 40 lat – nie sposób się pogubić w całym zamieszaniu. Najnowsza produkcja Singera charakteryzuje się niesamowitym klimatem, a wiele niespodziewanych, zaskakujących scen akcji, które z każdą kolejną chwilą wprowadzają bohaterów w coraz to gorsze położenie, sprawiają, że trzyma w napięciu do ostatniej minuty. Dzieje się tak za sprawą m.in. robotów zwanych Sentinels. W przyszłości sieją spustoszenie i eliminują wszystkich, którzy staną im na drodze. Pomimo tego że w dużym stopniu różnią się od tych prezentowanych chociażby w kreskówkach (np. "X-Men"), wyszło im to tylko na dobre. Dzięki dokonanym ulepszeniom potrafią skopiować moc każdego z mutantów, tym samym stając się bronią nie do zniszczenia.



Kolejnym wielkim plusem połączenia wszystkich dotychczasowych filmów o X-Menach jest zestawienie ich obsad. Na szczególną uwagę zasługuje Hugh Jackman, który jako Wolverine odegrał znaczącą rolę w dokonaniu zmian w przeszłości. Jego arogancja zapodziała się gdzieś w czasoprzestrzeni i to właśnie on stał się wzorem do naśladowania, osobą prawiącą morały, a nawet nakierowującą innych na wybranie odpowiedniej drogi. Jednak tym razem przy "zgarnianiu ekranu dla siebie" musiał się z kimś podzielić. Jennifer Lawrence jako Mystique nie można niczego zarzucić. To, czego dokonała w tej części, w jaki sposób odegrała swoją rolę jest nie do opisania. Stworzyła postać wyrafinowaną, wydawałoby się bez skrupułów, z prawdziwie zwierzęcym charakterem – wystarczyło tylko spojrzeć w jej dzikie oczy. James McAvoy i Patrick Stewart jako profesor Xavier czy Michael Fassbender i Ian McKellen w roli Magneto stworzyli postacie niesłychanie kontrastowe. Widać było, jaką przemianę musiał przejść każdy z bohaterów. Warto wspomnieć jeszcze o Bingbing Fan, która jako Blink pomagała w przyszłości utrzymać się przy życiu X-Menom. Moc, jaką włada, jest przede wszystkim atrakcyjna wizualnie, zresztą jak sama bohaterka o wyraźnie zarysowanym wizerunku. Evan Peters wcielający się w rolę Quicksilvera zasiał sporo zamieszania na ekranie. To jego postać wprowadziła najwięcej sytuacyjnego humoru w całej produkcji (przy okazji polecam zwrócić uwagę na poruszany wątek ojcostwa w jego rozmowie z Magneto).



Efekty specjalne trzymają się bardziej przyszłości - której według mnie na ekranie było stanowczo za mało. Nie oznacza to jednak, że w czasach przeszłych nie ma kilku momentów, które wbiją widza mocniej w kinowy fotel. Wybrałam wersję 3D, ale wydaje mi się, że nie odczułabym znaczącej różnicy, decydując się na zwykłe 2D. Pod względem muzycznym – można poczuć klimat dawnych, "starych X-Menów", a już sam początek filmu jest tego najlepszym przykładem. Jeśli chodzi o wybór między wersją z napisami a dubbingiem, oczywiście zdecydowałam się na tę pierwszą i nie żałuję.

Podsumowując, najnowszy film "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" spełnił moje oczekiwania, a co najważniejsze w końcowym efekcie doprowadził do tego, że X-Meni ponownie wskoczyli na właściwą ścieżkę (z której zepchnął ich kilka lat temu Ratner). Singer spełnił obietnicę dotyczącą tego, że zrobi, co tylko w jego mocy, aby stworzyć dobry film, w którym naprawi to wszystko, co niepotrzebnie spotkało X-Menów. Tegoroczną produkcję charakteryzuje niebanalna, ciekawa fabuła, pełna niespodziewanych zwrotów akcji, wielu zaskakujących momentów, wątków prezentowanych w odległych planach czasowych, a przy tym napawa nadzieją na powstanie kolejnych części – nie będących jedynie genezami. Stanowi to kolejny film wychodzący spod znaku Marvela – z całą pewnością warty obejrzenia.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" zapowiadany był jako połączenie starej trylogii o mutantach z nową... czytaj więcej
Sezon blockbusterów rozkręcił się na dobre. Tydzień po tygodniu do kas kin wpływają ogromne ilości... czytaj więcej
Filmy opowiadające o losach znanych z komiksowych kart X-Menów to jedna z najciekawszych i zarazem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones