Recenzja filmu

Zabicie świętego jelenia (2017)
Yórgos Lánthimos
Colin Farrell
Nicole Kidman

Sezon na jelenia

Póki Grek trzyma się formuły onirycznego dreszczowca, utwór rozkwita, a sensy mnożą się bez udziału reżyserskiego kilofa. Kiedy jednak zdradza swoje prawdziwe intencje, a tytuł staje się
Zaczyna się jak thriller, rozwija jak thriller i kończy jak thriller. Ale wbrew pozorom "Killing of a Sacred Deer" thrillerem nie jest, przynajmniej nie takim, do którego przyzwyczaiło nas Hollywood. Raczej parafrazą Księgi Hioba, wariacją mitu o Agamemnonie oraz Dostojewskim na sterydach. Słowem, połączeniem, które mogło narodzić się tylko w głowie Yorgosa Lanthimosa, twórcy "Kła" i "Lobstera". Na dobre i na złe. 

Steven (Colin Farrell) i Anna (Nicole Kidman) to małżeństwo lekarzy z Cincinnati. Mają przestronny dom, duży samochód i dzieciaki z lśniącymi włosami. Rysą na ideale okazuje się jednak orbitujący wokół rodziny nastolatek Martin (Barry Keoghan). Steven spotyka się z nim, obdarowuje prezentami, odwiedza w domu i zaprasza do siebie. Tymczasem chłopak coraz lepiej czuje się w towarzystwie nowych przyjaciół, zaczyna uwodzić ich córkę, zawłaszcza coraz więcej ich czasu i przestrzeni. Na początku wydaje się, że odkrycie sekretu Martina zatrzęsie w posadach związkiem bohaterów. Później – gdy reżyser częściowo odkryje karty – całość skręci w stronę opowieści o psychopacie powoli rozmontowującym poczucie bezpieczeństwa zamożnej rodziny. Nic bardziej mylnego. Snujący opowieść o grzechach przeszłości, które zostają wypalone na naszej duszy niczym piętno, Lanthimos zsyła na bohatera cierpienie o iście biblijnej skali, a następnie zmusza do pokuty. 

Reżyser buduje wokół bohaterów tajemnicę przez wielkie T. Pomagają mu w tym zarówno długie ujęcia, w których kamera śledzi Stevena w ciasnych, szpitalnych korytarzach, jak i dudniąca, operowa muzyka. Coś wisi w powietrzu, a tym czymś jest antyczna tragedia. Lanthimos stopniowo ogranicza poczucie bezpieczeństwa bohaterów i komfortu widza, a jako że jest wybitnym stylistą i świetnie prowadzi aktorów, przynosi to momentami piorunujący efekt. Farrell gra faceta na krawędzi całkowitej bezradności, tonącego w morzu frustracji, bez ostrzeżenia eksplodującego gniewem. Kidman jest równie dobra, ze swoją firmową mieszanką dystyngowanego chłodu i subtelnej empatii. Całe show kradnie jednak Keoghan w roli Martina – pod względem urody i charyzmy wyrwany jakby z kina realizmu społecznego, ale objawiający też drugą twarz – oblicze bezlitosnego fatum. Lanthimos, pełniący również funkcję współscenarzysty, ponownie każe aktorom grać na granicy autyzmu, w czym pomagają mu firmowe, lakoniczne dialogi. Nadaje to filmowi nieco surrealistyczną aurę i pracuje na korzyść dramaturgii.  

Póki Grek trzyma się formuły onirycznego dreszczowca, utwór rozkwita, a sensy mnożą się bez udziału reżyserskiego kilofa. Kiedy jednak zdradza swoje prawdziwe intencje, a tytuł staje się oczywistym nawiązaniem do historii króla Agamemnona i jego córki Ifigenii, film nagle traci impet, zamienia się w serię narracyjno-estetycznych banałów. Bohaterowie wykładają kawę na ławę, całość wędruje w rejony "sztuki szacownej", w której nie ma już miejsca ani na dreszcze, ani na śmiech. Ostatecznie więc, "Killing of A Sacred Deer", choć udany, jest przede wszystkim dowodem na to, że Lanthimos do pewnych gatunków się nie zniża, a inne przecenia.  
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Canneńska Złota Palma za najlepszy scenariusz nie znalazła się w rękach twórców "Zabicia..." przypadkowo.... czytaj więcej
Na początku widz otrzymuje mocną dawkę Bacha, od której – słowo daję – można dostać drgawek uniesienia,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones