Recenzja filmu

Zjawa (2015)
Alejandro González Iñárritu
Leonardo DiCaprio
Tom Hardy

Snowman

Iñárritu jest zdyscyplinowanym i precyzyjnym reżyserem, który umie łączyć skrajności i z wyczuciem orientować aktorów w konkretnym, gatunkowym kodzie. W historii tak mocno skupionej na wędrówce
Kiedyś Alejandro González Iñárritu opowiadał głównie o klinczu przypadku i przeznaczenia. Dziś pochłania go raczej relacja iluzji i prawdy. W nagrodzonym Oscarem "Birdmanie" sprawdzał, jak radzi sobie z iluzją aktor, czyli człowiek wrzucony w rzeczywistość "wirtualnych", cudzych przeżyć. W "Zjawie" tymczasem bada, do czego jesteśmy zdolni w konfrontacji z siłami natury; z tym, co pierwotne, niebezpieczne i nieprzewidywalne. Bohater pierwszego obrazu lewitował w swojej garderobie i trudno o wyrazistszy symbol oderwania sztuki od rzeczywistości. Bohater drugiego, którego akcja rozgrywa się w 1823 roku w Górach Skalistych i jest częściowo oparta na faktach, czołga się brudny, spocony i zakrwawiony po zamrożonej glebie. I trudno być bliżej ziemi. 



Scenariusz "Zjawy" powstał na podstawie powieści Michaela Punkego "The Revenant: A Novel of Revenge" i legendy o Hugh Glassie, traperze, którzy został zaatakowany przez niedźwiedzia grizzly i, porzucony przez kompanów ekspedycji, samotnie przemierzył ponad trzysta kilometrów, by wrócić do domu. Podobno kierowała nim chęć zemsty i miłość. Między tymi dwiema emocjami rozpięta jest historia "Zjawy" i właśnie one są fundamentem westernu o samotnym mścicielu, kina wielkiej przygody, intymnej opowieści o utracie i żałobie oraz spektakularnego hollywoodzkiego widowiska z kaskaderskimi wyczynami. 

Połączenie tak skrajnych konwencji nie razi – Iñárritu jest zdyscyplinowanym i precyzyjnym reżyserem, który umie łączyć skrajności i z wyczuciem orientować aktorów w konkretnym, gatunkowym kodzie. W historii tak mocno skupionej na wędrówce bohatera mogą wprawdzie drażnić retrospekcje pełne upiorów z przeszłości i taniej metafizyki, ale z drugiej strony – tylko dzięki nim Iñárritu wprowadza widzów w psychikę bohatera, podgląda jego motywacje i emocje. Bez nich "Zjawa" byłaby wydmuszką – krew i zamrożona gleba to jednak za mało na kino takiego formatu.



O jeszcze większe manieryzmy można by posądzać Emmanuela Lubezkiego, którego zdjęcia rok w rok zachwycają oscarową kapitułę. "Zjawa" to operatorski popis. Może nawet odrobinę bezwstydny, bo Lubezkiego "widać" w każdej scenie, w każdym precyzyjnie skonstruowanym kadrze, ujęciu z niebanalnej perspektywy, zaskakującej jeździe kamery lub jej nagłym zwrocie. I choć ego twórców przebija z ekranu, to jest w tę strategię wpisany ciekawy paradoks: gdyby koncept i jego realizacja były skromniejsze, film nie miałby takiej siły wyrazu.

Leonardo DiCaprio jest skupiony i uważny; poddany swojej postaci i własnemu ciału, które gra w "Zjawie" pierwszoplanową rolę. Jest ono zmasakrowane, zakrwawione, spuchnięte, gnijące. Kości ma połamane, z gardła wydobywa się chrapliwy szept. DiCaprio uniósł kreację bohatera, który zmaga się nie tylko ze światem, ale przede wszystkim ze sobą samym. Wartości i emocje, dla których warto przedzierać się przez lodowe piekło, odnajduje tylko w swojej głowie. I znów, jak w "Birdmanie", przedmiotem zainteresowania staje się relacja między rzeczywistością a fikcją wykreowaną na potrzeby spektaklu. Tym razem w opowieści Iñárritu nie ma jednak cienia ironii. Na kpinę pozwala sobie tylko John Fitzgerald (Tom Hardy); chciwy, egoistyczny, niemoralny traper stojący w kontrze do Glassa. Jest w Fitzu jakaś jednowymiarowość, która sprawia, że walka między nim a Glassem nie wydaje się równa. Hardy'emu starczyło jednak ekranowego czasu, żeby pokazać swoje aktorskie możliwości.



Bohaterowie "Birdmana" rozmawiali o tym, że nie ma we współczesnym świecie miejsca na zwykłe historie o ludzkich emocjach. "Zjawa", mimo efektów specjalnych i aktorsko-kaskaderskich wyczynów, jest trochę taką właśnie opowieścią. Gdyby odrzeć ten film z naddatków obliczonych na frekwencyjny sukces, na ekranie zostałoby kilku zdesperowanych bohaterów i ich nagie emocje. Dla wielu widzów obcowanie z nimi byłoby pewnie równie niekomfortowe, co przyglądanie się naturalistycznym scenom przemocy. Innych usatysfakcjonują, bo z którejkolwiek strony by patrzeć, "Zjawa" jest dziełem świadomego artysty – z warsztatem w małym palcu, fachowcami na podorędziu i interesującą wizją świata w głowie.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zemsta jest jednym z najczęstszych motywów w literaturze i w filmie. Od horrorów przez dramaty aż po... czytaj więcej
Naekrany polskich kin wchodzi jedna znajgorętszych premier zeszłego roku. "Zjawa" toniewątpliwy faworyt... czytaj więcej
Oryginalny tytuł najnowszego filmu twórcy m.in. "Birdmana", "Babel" czy "Amores Perros" "The Revenant"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones