Na tle dzisiejszych seriali "Spartacus: Krew i piach" to serial, który zdecydowanie się wyróżnia. Połączenie warstwy historycznej z wciągającą, dynamiczną fabułą to rzecz trudna, wymagająca sporo
Na tle dzisiejszych seriali "Spartacus: Krew i piach" to serial, który zdecydowanie się wyróżnia. Połączenie warstwy historycznej z wciągającą, dynamiczną fabułą to rzecz trudna, wymagająca sporo delikatności i wyczucia, by nie przesadzić, podążając w jedną, czy drugą stronę. Sposób, w jaki poradzili sobie z tym twórcy "Spartacusa", jest godny podziwu. Serial zaczerpnął ze sprzyjającego podłoża historycznego i wzbogacił je o wyraziste postaci, interesujące wydarzenia oraz intrygi godne zapamiętania.
Prawda historyczna w serialu nie jest jednak rzeczą najważniejszą, jest tylko soczystym dodatkiem do postaci i rozwoju wydarzeń. Tracka armia przyłącza się do rzymskiego legata Claudiusza Glabera, by razem stawić czoła wspólnym wrogom. Współpraca jednak nie układa się zbyt dobrze i kończy się buntem grupy Traków, którym przewodzi Spartacus. Nie ma jednak szczęścia - ucieczkę i próbę rozpoczęcia swojego życia na nowo, przerywa mu rzymski pościg - i tak Spartacus trafia na arenę Kapui, gdzie ma rozegrać się jego egzekucja, a jego żona Sura zostaje oddana do niewoli.
Trak napędzany nienawiścią i chęcią zemsty, mając w pamięci ukochaną kobietę, wymyka się z rąk śmierci i nagle jego imię gości na ustach wszystkich mieszkańców Kapui, gdy na arenie pokonuje czterech wyszkolonych gladiatorów. Okazję do napełnienia swojej sakiewki przy pomocy opornego Traka zauważa właściciel ludus - Batiatus, który kupuje Spartacusa. Tak zaczyna się historia, która pochłania i wciąga bez reszty.
Na szczególną pochwałę w serialu zasługują postaci - rewelacyjnie napisane, bez pominięcia trudnych rozwiązań, misternie skonstruowane i świetnie zagrane przyciągają widza. Rola Batiatusa (wspaniały John Hannah) i jego żony (znanej z serialu "Xena", Lucy Lawless) to kreacje, które zasługują na słowa uznania. Oczywiście należy pochwalić także Andy'ego Whitfielda w roli Spartacusa, który wspaniale oddał przemianę, której ulega jego bohater.
Moje oko zwróciło jeszcze uwagę na rolę Doctore (Peter Mensah), która jest bardzo przemyślana i w ciągu całej historii rozwija się i błyszczy. Na słowa uznania zasłużył jeszcze często pomijany Nick Tarabay; jego Ashur jest postacią świetną - obrazuje upadek fizyczny i moralny człowieka, który niegdyś był gladiatorem.
Akcja "Spartacusa" jest dynamiczna, skupiona wokół całego ludus Batiatusa. Jej lekkość i wartkość przyciągają widza do kolejnych odcinków. Napięcie jest odpowiednio stopniowane, by w ostatnim epizodzie wybuchnąć. Zaletą serialu jest jeszcze fakt, że rozwija się on z odcinka na odcinek, jego poziom wciąż wzrasta.
Efekty komiksowe, typowe dla "300", co prawda nie zawsze się w "Spartacusie" sprawdzały, ale wbrew pozorom nie stanowią one o wartości serialu. Tak samo, jak sceny seksu, które choć ostre i odważne są wkomponowane w fabułę i stanowią tło dla uwypuklenia pewnych zachowań czy scharakteryzowania postaci. Estetyka serialu jest zdecydowanie estetyką dla dorosłych widzów, którzy pod scenami seksu zobaczą odrobinę więcej niż samą nagość.
W ostatnim zdaniu chciałabym jeszcze pochwalić muzykę. Rockowe kawałki świetniewpasowywały się w fabułę i były miłe dla ucha. Wielkie brawa dla Josepha LoDucy!
Wbrew pozorom "Spartacus" jest dojrzałym obrazem. Wyśmienita gra aktorska, dynamiczna akcja, świetna muzyka i wciągająca fabuła sprawią, że na długo zostanie zapamiętany jako świeży, soczysty i nietuzinkowy obraz, pośród tego, co dziś serwuje nam telewizja.