Recenzja filmu

Czuwaj (2017)
Robert Gliński
Mateusz Więcławek
Jakub Zając

Spocznij

"Czuwaj" i tak szybko osuwa się w nakreślony zbyt grubą krechą, pełen uproszczeń, nieprzekonujący emocjonalnie thrillerek. Wymiary metafory i realizmu wchodzą sobie w drogę już na etapie
W latach 70. Henryk Gołębiewski broił, dokazywał i przeżywał kolejne młodzieżowe przygody w "Wakacjach z duchami" oraz "Podróży za jeden uśmiech". Dzisiaj gra wrednego typa straszącego w lesie grupę dzieciaków; takiego, przed jakim uciekaliby w te pędy jego bohaterowie z kultowych PRL-owskich seriali. W "Czuwaj" Roberta Glińskiego Gołębiewski jest co prawda jedynie twarzą w tle, ot, dodaje kolorytu bandzie groźnych kłusowników. Ale jego obecność rezonuje z pytaniami o to, czego uczymy młode pokolenia, jak funkcjonuje tradycja i co sprawia, że wyrastamy to na przykładnych obywateli, to na aspołecznych oprychów. A rezonuje między innymi dlatego, że Gliński gra z konwencją młodzieżowej opowieści o chłopcach u progu przygody. Tyle że "Wakacje z duchami" są tu inkrustowane Moralitetem i Metaforą, a potem jeszcze przefasonowane przez… "Piątek trzynastego" (!). Gliński nie tylko pochyla się nad młodzieżą, próbuje też przemówić atrakcyjnym dla niej językiem kina gatunków. Z akcentem na "próbuje".


Akcja filmu toczy się na obozie harcerskim, do którego dołącza grupa chłopaków z poprawczaka. Reżyser pokazuje zgromadzenie druhów jako sprawnie funkcjonującą komórkę społeczną z własnymi prawami, hierarchią i rytuałami osnutymi wokół chrześcijańsko-patriotycznej symboliki, wokół mitu powstania warszawskiego i poezji Baczyńskiego. Goście są tu ciałem obcym: odstają wiekiem, kompetencjami kulturowymi, pochodzeniem. Poproszeni o wybranie symbolu dla swojego zastępu, stawiają przed namiotem drewnianą swastykę, a w charakterze zawołania skandują zaśpiewy szalikowców. I wszystko jasne. Oto mamy pars pro toto: Polskę w pigułce, terroryzowaną przez kiboli i narodowców. Kiedy jeden z harcerzy ginie w tajemniczych okolicznościach, w tej miniaturce kraju zaczyna kipieć. Atmosfera wzajemnych oskarżeń i uprzedzeń grozi wybuchem.
 
Gliński chwyta się swoich zwyczajowych tematów i metod realizacji. Rozterki zarządzającego obozem Jacka (Mateusz Więcławek) przypominają więc dylemat bohaterów "Kamieni na szaniec". Chłopak postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i samemu rozwiązać zagadkę zbrodni. W toku "śledztwa" będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie znane Zośce i Rudemu: gdzie leży granica między robieniem "tego, co należy" a dalszym nakręcaniem spirali przemocy. Obsada złożona w dużej mierze z młodocianych naturszczyków i "młodzieżowy" temat kojarzą się z kolei ze "Świnkami" czy "Cześć, Tereska". Wszystko to sfilmowane zostało przez Łukasza Gutta kamerą z ręki, w wypranej z kolorów tonacji. Szarobure kadry znaczone białymi, przepalonymi plamami światła konotują zarazem surową, realistyczną dosłowność, jak i symboliczną umowność: jasność kontra ciemność. Mimo moralitetowego tonu Gliński próbuje uciec jednak od binarności. Chyba nieprzypadkowo świat przedstawiony jest tu więc właśnie szary. Twórca stara się unikać czarno-białych podziałów, nie chce demonizować ani patologizować "dresów", zamierza demaskować mechanizmy uprzedzeń. Ale "Czuwaj" i tak szybko zmienia się w nakreślony zbyt grubą krechą, pełen uproszczeń, nieprzekonujący emocjonalnie thrillerek.  


Wymiary metafory i realizmu wchodzą sobie w drogę już na etapie wstępnych scenariuszowych założeń. Gliński celuje w drugiego "Władcę much", chce pokazać świat dzieci jako krzywe zwierciadło świata dorosłych. Jako miejsce, w którym idee osuwają się w karykaturę, i w którym nawet atawizmy seksu i przemocy są gówniarskie, przedwcześnie ejakulujące. Co wcale nie znaczy, że nie są one niebezpieczne ani nie mówią nam nic o "pełnoletniej" rzeczywistości. Tylko że pięknie symboliczna okoliczność pod tytułem "harcerze sami w lesie" nijak nie chce się pogodzić z aspiracjami do jako takiej wiarygodności. Przecież cała - oczywiście znacząca - absencja dorosłych przesuwa film w rejony grubo, grubo gatunkowe, i to bliższe science-fiction niż thrillera. Mówiąc prościej: po śmierci jednego z harcerzy cały obóz zostałby w try-miga zwinięty i byłoby po filmie. "Czuwaj" trwa jednak dalej, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Młodzi aktorzy robią, co mogą, ale mogą niewiele. Do akcji wkraczają bowiem postacie-klisze w rodzaju wymiętego, antypatycznego policjanta (Zbigniew Zamachowski) a Gliński proponuje rozwiązania, które byłyby może na miejscu, gdyby reżyserował "Wakacje z duchami". Weźmy misterny plan Jacka: użyj seksapilu obozowej sanitariuszki, by sprowokować podejrzanego do wyznania swoich win i nagraj to wszystko zza drzewa kamerą. No nie wiem.

Problem z "Czuwaj" jest taki, że przy wszystkich swoich próbach niuansowania i problematyzowania Gliński operuje bardzo kanciastymi kategoriami. Spójrzmy choćby na to jego społeczeństwo w pigułce: patriotyczna chłopięca konserwa boksuje się z patriotycznym chłopięcym chamstwem, kobiecie natomiast przypada funkcja zdobyczy. Wydaje mi się, że to uproszczenie jest nieco zbyt uproszczone, zbyt nachalne w służbie - nieważne - czytelności czy aktualności (podobnie jest zresztą z dość absurdalnym rozwiązaniem zagadki kryminalnej). Gliński popełnia tu błąd retoryczny: chce zdemaskować tragicznie zabetonowany społeczny układ, ale niechcący tylko ten beton utrwala. Jakby wierzył, że na "patriorchacie" Polska się kończy.


Miałkość jego filmowej czytanki z etyki pogrąża zresztą sam pomysł, by - który to już raz z kolei? - załamać ręce nad upadkiem obyczajów i zaszokować widza portretami kuszonych przez zło dzieci. Ufam w dobre intencje reżysera, w jego troskę o to, jak zbiorowość dba o słabszych, w jego obawę przed odruchami wykluczenia. Ale przy wszystkich manifestowanych "szarościach" świata, zło w "Czuwaj" pozostaje dość łatwo identyfikowalne - jeśli nie dla bohaterów, to na pewno dla widza. Co by nie myśleć o kontrowersyjnym "Placu zabaw" Bartosza M. Kowalskiego, był to jednak film dużo ciekawszy – zarówno od strony formalnej, jak i w sposobie poprowadzenia młodej obsady, czy - zwłaszcza - w odwadze konfrontowania widza z pytaniami. Albo i brakiem odpowiedzi na nie. Gliński tymczasem zamiast pytań woli nauczycielski ton i spojrzenie z góry. Tyle że z takiej pozycji trudno kręci się kino, bądź co bądź, gatunkowe. Sprawność niezdobyta.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones