Recenzja filmu

Darkland (2017)
Fenar Ahmad
Dar Salim
Stine Fischer Christensen

Strzeż się tych miejsc?

W warstwie społecznej dominuje szarość, migranci raz integrują się lepiej, raz gorzej, państwo niczego się nie boi i przed niczym nie kapituluje, ma po prostu wykluczonych w głębokim poważaniu.
A mógł być z tego taki świetny fake news: jest zadbane miasto w zachodniej Europie, w mieście zła dzielnica, emigranci z Bliskiego Wschodu, podwórkowe gangi i gruby narkobiznes. "Czy wy się nigdy nie nauczycie, jak przestrzegać naszego prawa?" – pyta w pierwszych partiach filmu duński policjant – wcielenie brodatej skandynawskości – i już słychać oklaski dziarskich chłopców z forów internetowych: no przecie, że nigdy! Jednak ci, którzy oczekują po "Darkland" potwierdzenia obiegowych opinii, srogo się zawiodą – w warstwie społecznej dominuje szarość, migranci raz integrują się lepiej, raz gorzej, państwo niczego się nie boi i przed niczym nie kapituluje, ma po prostu wykluczonych w głębokim poważaniu. Czerń i biel są za to super wyraźne na poziomie konwencji gatunkowej: zanim dotrzemy do hucznego finału, przeczołgamy się przez serię wyświechtanych formułek i zostaniemy ogłuszeni tuzinem czerstwych żartów, a to wszystko w tempie polskich kolejarzy zaskoczonych zimą stulecia. Kubeł ciepłej kawy przed seansem jest bardziej niż wskazany. 


Reżyser Fenar Ahmad korzysta w "Darkland" z uniwersalnego wzorca kina zemsty – w stylu "ty ze złej dzielni wyjdziesz, ale zła dzielnia nigdy nie wyjdzie z ciebie". Zaid – drugie pokolenie emigrantów z Iraku – jest wziętym kardiochirurgiem z młodą żoną i wielkim apartamentem w centrum Kopenhagi. O przeszłości próbuje za wszelką cenę zapomnieć: chociaż wychował się w biednej okolicy, w środowisku młodzieżowych gangów, wykształcenie pozwoliło mu dokonać spektakularnego awansu społecznego i żyć życiem duńskiej elity. Kiedy do jego drzwi puka roztrzęsiony młodszy brat i prosi o pożyczkę, Zaid – w ojcowskim geście kształtowania odpowiedzialności – bez problemu te drzwi przed nim zamyka. Następnego dnia Yasin – drobny diler narkotyków – zostaje zamordowany, a Zaida zaczynają mordować wyrzuty sumienia. Sprawiedliwości najpierw szuka na policji – bezskutecznie, bo ta "czarnymi" się nie zajmuje – w końcu zwraca się do kumpli z młodości i zaczyna tropić bandziorów na własną rękę. Zadanie ma karkołomne: gangsterzy to główni pracodawcy w dzielnicy blokowisk i niewielu jest chętnych, żeby gryźć rękę, która karmi i roztacza opiekę. 


Jeśli w tym krótkim zarysie dostrzegacie wykład z łopatologii stosowanej, to trop jest właściwy: film Ahmada to karkołomna sztampa. Sama łopatologia nie byłaby jednak taka zła, gdyby udało się utrzymać choćby minimalny poziom napięcia, a niestety "Darkland" szybko ginie pod ciężarem własnego mroku i seriozności. Film trwa dwie godziny, z czego półtorej zajmuje nudny proces przeobrażania mieszczańskiej gąsienicy w motyla zemsty: treningi kickboxingu, ćwiczenia ze strzelania, unikanie ciężarnej żony, która już przeczuwa nadchodzące kłopoty i dlatego trzeba jej zamknąć usta kolacją w drogiej restauracji. Grający Zaida Dar Salim ma w sobie jakiś rodzaj ociężałości – coś niezdarnego i karykaturalnego – co w połączeniu z naszpikowaniem dialogów wielkimi literami i wielkimi emocjami daje telenowelowy efekt sztuczności, trochę jakbyśmy oglądali niemiecki tasiemiec policyjny sprzed trzydziestu lat albo produkcję telewizji Hallmark. Kiedy na ostatnie kilkadziesiąt minut tempo gwałtownie wzrasta, a wizualne efekciarstwo – bardzo w konwencji "Pushera" i innych filmów Refna – przykuwa do ekranu, jest za późno: zmysł empatii i dobrej zabawy zostaje skutecznie uśpiony i wszystko nam  już jedno, czy od lufy i pięści pierwsi padną psychopatyczni złole, czy mroczny mściciel w topornej skórze Dara Salima. Gdzieś się pali, ale my już wychodzimy z kina i myślimy o kolejnej kawie.  
 

Szkoda, bo "Darkland" mógł być gatunkową odpowiedzią na "Imigrantów" Audiarda, a nawet więcej – rodzajem ich kontynuacji, w której padłyby pytania o skuteczność europejskich metod integracji. U Ahmada pewne problemy zostają dopiero zarysowane: ostatecznie ani postawa Zaida – uporczywe negowanie własnych korzeni i przybieranie maski "białej elity" – ani postawa jego ojca – pozostawanie duchem w ojczystym kraju – nie przerywają błędnego koła wykluczenia. Indolentne państwo oraz marzyciele na zewnątrz i w środku grupy mniejszościowej, ustępują pola różnej maści cwaniakom, którzy handlują poczuciem sensu i godności, ale przede wszystkim załatwiają własne partykularne biznesy, czytaj: bogacą się na potęgę. Można oczywiście wybrać drogę jatki – wpaść z giwerą i wytłuc raka, ale w miejsce martwych ciał za chwilę pojawią się żywe i gotowe do działania. Twórcy "Darkland" stawiają na gatunkową siermięgę, kolejną grę z konwencją – ręce umywają, bo przecież lepiej strzelać, zamiast gadać. Ja rąk nie umyję i powtórzę po raz trzeci: bez mocnej kawy lepiej nie przestępować progu kina. Chyba że na finałowe dwadzieścia minut.
1 10
Moja ocena:
4
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones