Recenzja filmu

Pasażer (2018)
Jaume Collet-Serra
Liam Neeson
Vera Farmiga

Szary bohater

Mnie wystarczy, że niegłupia fabuła dobrze zazębia się z wartką akcją i trzymającym w napięciu rozwojem wydarzeń, potęgowanym przez jak zwykle kapitalną, i trzymającą się raczej oldschoolowej
Zdecydowanie wątpliwe, by w przypadku "Pasażera" boxoffice’owym atraktantem okazało się na przykład nazwisko reżysera czy personalia scenarzystów. Jeśli ktoś wybrał się na seans – niczym niejeden stający na ścieżce krucjaty po sprawiedliwość niegodziwiec – uległ zapewne legendarnemu czarowi perswazji Liama Neesona. Fakt, że za kamerą zameldował się Jaume Collet-Serra, twórca takich filmów z udziałem aktora, jak "Nocny pościg" czy "Non-stop", do którego "Pasażer" porównywany był już przedpremierowo, może co najwyżej przydać wagi stwierdzeniu, że przypadki nie istnieją, a że znakomita część widzów jest na ciosy ekranowego twardziela odporna i film raczej nie zawojuje notowań z hollywoodzkim rozmachem, to inna kwestia. To już nie te czasy, gdy kino akcji tego typu święciło tryumfy. Gdy razem z Johnem McClane’em biegaliśmy boso po usianej potłuczonym szkłem podłodze budynku Nakatomi Plaza, lub gdy w skórze Jacka Travena wjeżdżaliśmy pod rozpędzony autobus miejski w celu przeprowadzenia szybkiego przeglądu skorelowanej z prędkościomierzem bomby. Nawet, jeśli za sprawą takich pozycji, jak "Tożsamość Bourne’a", "Uprowadzona", "John Wick", "Bez litości" czy wspomniany "Non-stop" pokazano, że wciąż można kręcić porządne filmy akcji, spoza ram konwencji s-f, nie robią już one na widzach takiego wrażenia, jak w ostatnim dwudziestoleciu minionego wieku. 

Kino głównego nurtu, niczym mityczny Uroboros, karmi się współcześnie swym własnym ogonem i stąd obecność takich tytułów, jak "Pasażer" w repertuarach multipleksów skłonny byłbym poczytać za normę, gdyby nie fakt, że ów tytuł zwyczajnie broni się lepiej od konkurencji i to na wielu płaszczyznach. Grany przez Liama Neesona Michael MacCauley to przebranżowiony w agenta ubezpieczeniowego były policjant, który postawił kwestię kariery osobistej na szali przeważonej potrzebą pielęgnacji życia rodzinnego. Starając się dopasować realizację tyleż wynikłych z niej, ileż ambitnych planów do swoich zarobków, targany problemami osobistymi niemałego kalibru i ostatecznie uwikłany w intrygę, w której starannie przygotowano dla niego zinstrumentalizowaną pozycję wykonawcy czarnej jak smoła roboty, stanie przed tęgim sprawdzianem własnego bohaterstwa, determinacji, ale przede wszystkim – kręgosłupa moralnego.


 Jest tylko jedno ale. Liam Neeson nie wskakuje tym razem w buty gruntownie wyszkolonego zabijaki, który – hiperbolizując w montypythonowskim stylu – "jednym ruchem gałki ocznej niszczy galaktyki", a przeciętnego, byłego policjanta w ciepłych kapciach. Bohatera, jakim przy dobrych wiatrach mógłby okazać się prawie każdy z nas. 


Będzie musiał szybko myśleć, jeszcze szybciej działać, zaglądać śmierci w twarz i mężnie przyjąć kilka ciosów na podstarzałą klatę. Popełni wiele błędów, zmierzy się ze swoimi pokusami i stawi czoła własnym demonom. Niczym żółtodziób w "Dniu Próby", czy protagonista "Negocjatora", Michael MacCauley odsłania więc przed widzem ludzką twarz bohatera, w nierównej walce, w której granica między tymi dobrymi a tymi złymi jest szalenie cienka i rozmyta i gdy nigdy do końca nie wiadomo komu zaufać. Neeson nigdy nie był zresztą aktorem o emploi ściśle zawężonym do swojego flagowego. Dość wspomnieć jego, nie tak znowu dawną przecież, kreację w "Milczeniu" Martina Scorsese, gdzie zagrał postać zdecydowanie daleką od modelowego wirtuoza mordobicia, a mimo to spisał się wręcz koncertowo, więc nie dziwi fakt, że w połowie aktorskiego spektrum odnalazł się z niezgorszym skutkiem.

 

Szkło rysuje zgrzyt odczuwalny w prologu z niezgrabną, "teleexpressową" sekwencją montażową, która bardziej przypomina nieudolny trailer, niźli wprowadzenie do świata głównego bohatera i jego problematyki. Jeżeli sposób przedstawienia postaci w "Legionie samobójców" był dla kogoś pokraczny, "Pasażer", znając życie, skłoni tę osobę do przewartościowania pewnych rzeczy. Nie do końca przekonało mnie również pewne nawiązanie do klasyki kina w końcówce, ale o tym oczywiście cicho sza! Rozprawkę na temat prawdopodobieństwa wystąpienia tych czy innych wydarzeń w świecie rzeczywistym odpuszczam, bo to bardziej gratka dla zaprawionego w niejednym boju, starego wyjadacza brygady antyterrorystycznej niż statystycznego użytkownika Filmwebu. Mnie wystarczy, że niegłupia fabuła dobrze zazębia się z wartką akcją i trzymającym w napięciu rozwojem wydarzeń, potęgowanym przez jak zwykle kapitalną, i trzymającą się raczej oldschoolowej linii, muzykę Roque’a Banosa (skomponowany przez niego główny temat muzyczny do "Regression" Alejandro Amenabara to sztos, jakich mało). Gdy dorzucimy jeszcze do tego, że "Pasażer" nie został przy tym przesycony hektolitrami krwi czy napalmu, wiadomo, że żaden amator dobrego kina sensacyjnego na ten pociąg spóźnić się nie może. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najwyraźniej Panowie Jaume Collet-Serra oraz niezrównany Liam Neeson polubili wzajemną współpracę, gdyż... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones