Recenzja filmu

Mały Jakub (2016)
Mariusz Bieliński
Mirosław Baka
Jan Sączek

Traumy i banały

 Film Bielińskiego dotyka traum swojego bohatera, rezonując emocjonalnie z widzami. Ale w zbyt wielu momentach oferuje banał i błędne artystyczne wybory.  
Choć w "Małym Jakubie" na ekranie przez większość czasu widzimy dziecięcego bohatera, jest to film traktujący o bardzo poważnych, dorosłych sprawach. Samotności i desperacji, przemocy domowej, ciężarze przeszłości, sile niestrudzenie wypieranych, lecz wciąż nawiedzających nas jak widmo wspomnień. Film mówi o procesie godzenia się ze sobą, z własną przeszłością, biografią, losem, traumami, jakie przyniósł i pokazuje, że nie jest to proces łatwy, przebiegający prostą drogą. Możliwy tylko za sprawą ciężkiej, duchowej pracy.




Szkoda tylko, że te tematy kładzie obecny w filmie kicz, leniwa reżyseria kojarząca się z bardzo złą telewizją oraz nieznośny sentymentalizm. Szkoda, tym bardziej, że scenariusz zawiera szereg interesujących pomysłów i rozwiązań. Ciekawe jest zawiązanie akcji: w domu samotnie mieszkającego mężczyzny o smutnej twarzy, prowadzącego nudną, przewidywalną, choć pozbawioną niewygód egzystencję, zaczyna dziać się coś dziwnego. Ktoś przestawia rzeczy w lodówce, znikają z niej masło i konfitury - tak jakby ktoś włamywał się do mieszkania tylko po to, by trochę sobie podjeść. Dalej reżyser umiejętnie prowadzi grę między różnymi czasowymi i przestrzennymi rejestrami opowiadania, rzeczywistością, a tym co być może wcale nią nie jest. 

Jest w filmie kilka rewelacyjnych motywów. Mamy dom dziecka i łączącą wychowanków tajemnicę, którą demaskuje tytułowy bohater, sprowadzając na siebie ostracyzm całej społeczności sierocińca - motyw budzący skojarzenia tyleż z prozą Stephena Kinga co z historią porucznika Zawistowskiego z "Eroiki" Munka. Świetny jest też wątek bitego, poniewieranego przez ojca chłopca, który za sprawą (nie)szczęśliwego wypadku zyskuje władzę i fizyczną kontrolę nad swoim rodzicielem. Pomyślcie, co by z niego mógł wycisnąć Polański! Jaki rodzaj gry o dominację i podporządkowanie, ileż miłości, nienawiści i poczucia winy!




Niestety, debiutujący w pełnym metrażu Mariusz Bieliński to - przynajmniej na razie - nie ta liga. Ciekawe pomysły z własnego scenariusza kładzie fatalną inscenizacją. Nie potrafi wykorzystać potencjału świetnych przecież aktorów, Mirosława Baki i Eryka Lubosa. Trwający tylko 78 minut film dłuży się niemiłosiernie. Nie sprawdza się jako kino młodego widza - za bardzo osadzony jest w problemach wieku średniego. A jako kino dla widza dorosłego irytuje infantylnym sentymentalizmem. 

Na osobne kilka zdań zasługuje muzyka Tomasza Łuca. Dawno nie słyszałem tak źle dobranej ścieżki dźwiękowej w kinie. Nachalnie ilustracyjna, tanio usiłująca manipulować emocjami widza muzyka masakruje sceny, które bez niej być może jakoś by się broniły. Przy tym wszystkim, w końcówce filmu coś zaskakuje. Ostatnia - nie wiadomo, czy realna, czy wizyjna - scena odnajduje właściwy ton. Jest w niej mądrość, dojrzałość, piękny smutek, ale też ciepło pojednania – ze sobą i innymi. Ta końcówka ratuje film, każe spojrzeć na niego raz jeszcze i być może zweryfikować ocenę. Ale dźwięki muzyki Łuca natychmiast przypominają nam, że nie jest to dzieło spełnione. Film Bielińskiego dotyka traum swojego bohatera, rezonując emocjonalnie z widzami. Ale w zbyt wielu momentach oferuje banał i błędne artystyczne wybory.  
1 10
Moja ocena:
4
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones