Recenzja filmu

Sweet Country (2017)
Warwick Thornton
Hamilton Morris
Bryan Brown

Uciec, ale dokąd?

Tę inspirowaną autentycznymi zdarzeniami historię reżyser Warwick Thornton wpisuje w gatunkowy wzorzec westernu. Są tu kowboje i bandyci, jest szeryf oraz czekająca na niego w saloonie piękność,
Tytułowy "Sweet Country" to północna Australia w latach 20. XX wieku. Kraj mający w sobie tyle samo słodyczy co kawa z octem. Na wypalonych słońcem, zapomnianych przez Boga preriach przemoc i rasizm wydają się czymś równie naturalnym jak oddychanie. Pozornie kontrolę nad tym miejscem ze swoimi garnizonami oraz wymiarem sprawiedliwości pełni brytyjska korona. W praktyce obowiązuje jednak wolna amerykanka (australijka?) – władzę sprawuje ten, kto w danym momencie trzyma w garści nabity sztucer.

Zdaje sobie z tego sprawę aborygen Sam Kelly (kapitalny naturszczyk Hamilton Morris), który w samoobronie zastrzelił białego napastnika. Mężczyzna woli nie czekać na rozwój wypadków – wraz z żoną ulatnia się na terytorium zamieszkane przez dzikie plemiona. W pościg za zbiegami ruszają m.in. zmęczony życiem sierżant Fletcher oraz osadnik Mick Kennedy, który szuka okazji do wyrównania rachunków z Samem. Gorący piasek oblepia ciała, skorpiony szukają okazji do ataku, a dookoła rozciągają się nieprzyjazne człowiekowi pustkowia. Każdy z bohaterów zaczyna zdawać sobie sprawę z daremności swoich działań. Sierżantowi i spółce nigdy nie uda się dopaść sprytniejszego i lepiej zorientowanego w terenie uciekiniera. Z kolei państwo Kelly nie mają dokąd iść. Jeśli nie dopadną ich ludzie, zrobi to przyroda.

Tę inspirowaną autentycznymi zdarzeniami historię reżyser Warwick Thornton wpisuje w gatunkowy wzorzec westernu. Są tu kowboje i bandyci, jest szeryf oraz czekająca na niego w saloonie piękność, z kolei Indian zastępują półnadzy, żyjący w głuszy aborygeni. Jednak środki, przy pomocy których filmowiec opowiada o tym świecie, czynią jego dzieło bliższe europejskiej aniżeli hollywoodzkiej tradycji. Thornton nigdzie się nie śpieszy – ma czas, by kontemplować przyrodę oraz niemłode już, nieruchome twarze bohaterów. Dialogi są skąpe, a ich treść rzadko wykracza poza najprostsze sformułowania. Mimo tego że bohaterowie nie są mistrzami retoryki i bronią się przed zdradzaniem tego, co im w duszy gra, w filmie nie brakuje emocji. Za zasłoną milczenia mogą skrywać się zarówno rozczarowanie, urażona męska duma, jak i miłość. Agresja staje się jedynym sposobem na wyrażenie rozpaczy. Najprostsze gesty dowodzą współczucia i solidarności.

Reżyser nie pozwala sobie na szczęście na tani sentymentalizm i naiwność. "Sweet Country" to nie jest kraj dla dobrych ludzi. Przetrwają w nim tylko ci, którzy będą mieli w sobie dostatecznie dużo okrucieństwa i nieugiętości. Biali nie przestaną traktować czarnych jak taniej siły roboczej, rdzenni mieszkańcy pozostaną nieufni wobec kolonialistów. Cała nadzieja w kolejnych pokoleniach reprezentowanych na ekranie przez siostrzenicę Sama oraz służącego Kennedy'emu młodziutkiego Philomaca. Być może kiedyś uda im się przerwać zamknięty krąg nienawiści. Na razie klincz trwa.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones