Recenzja filmu

Rodzina na sprzedaż (2017)
Diego Lerman
Bárbara Lennie

Uciec od banału

"Rodzina na sprzedaż" to ostatecznie film trudny do oceny. Doceniam jego pierwszą połowę, społeczne tło, w jakim twórcy osadzają historię, ich zmysł obserwacji. Im bardziej dzieło Lermana trzyma
"Rodzina na sprzedaż" podejmuje temat, jaki widzieliśmy w dziesiątkach telewizyjnych produkcji nadawanych w środę po serwisie informacyjnym w cyklu "Z życia wzięte" lub podobnym. Bohaterka filmu pragnie adoptować dziecko. Namawia inną kobietę, by oddała jej mające się narodzić niemowlę. Pojawiają się jednak komplikacje. Biologiczna rodzina dziecka żąda pieniędzy, do umowy między kobietami wkracza aparat państwa. Co więcej, sama bohaterka zaczyna mieć wątpliwości, czy jej działania dają się obronić na etycznym gruncie.


Telewizja nieznośnie zbanalizowała podobne historie. Argentyński reżyser Diego Lerman w swoim filmie próbuje uciec od tego banału. Nadaje dziełu prostą, ascetyczną formę. W większości scen unika łatwych, tanich chwytów mających wycisnąć łzy i wyprodukować współczucie wśród widowni. W długich, kręconych często z ręki ujęciach naturalistycznie przedstawia świat argentyńskiej prowincji, gdzie rozgrywa się dramat.

Właśnie tło społeczne historii dwóch matek jest najciekawszym elementem "Rodziny na sprzedaż". Główna bohaterka, Malena, to lekarka z Buenos Aires, przedstawicielka względnie zamożnej klasy średniej. Dziecka do adopcji szuka w głębi argentyńskiego interioru, 800 km od domu. Miejsce, gdzie rodzi się maleństwo, wydaje się sparaliżowane, pełne beznadziei i biedy. "To nędza zabija większość dzieci tutaj" – mówi Manueli miejscowy lekarz.

I z tej biedy lokalna elita – lekarska, urzędnicza itd. – uczyniła sobie dochodowy biznes. Malena nie jest jedyną osobą, której dyrekcja szpitala i lokalny urząd cywilny pomagają załatwić adopcję dziecka bez konieczności poddawania się uciążliwym procedurom. Lerman nie wydaje przy tym wyroków na swoich bohaterów, a pytanie, kto tu kogo wykorzystuje i korumpuje, pozostawia otwarte. Ofiarą jest i uboga, biologiczna matka dziecka, niezdolna je utrzymać przy swoich dochodach, i Malena, której desperacja zostanie bezwzględnie wykorzystana.


Lerman długo trzyma nas w niewiedzy co do powodów determinacji Maleny. Nie znamy jej historii, sytuacji rodzinnej, nie wiemy, dlaczego tak bardzo pragnie adoptować właśnie to dziecko. Historia lekarki odsłania się w kolejnych sugestiach, półsłówkach, wspomnieniach. Taki zabieg oddala film od telewizyjnej sztampy, mam jednak problem z jego finałem. Gdy poznajemy już całą prawdę, gdy obserwujemy kluczową etyczną przemianę Maleny w ostatnim akcie, pozostajemy z poczuciem niedosytu. A przynajmniej ja. Postać głównej bohaterki, to, w jaki sposób został umotywowany jej dramat, nie przekonują mnie. Im bliżej końca filmu, tym mniej przejmowałem się tym, co dzieje się na ekranie, tym bardziej byłem obojętny na los bohaterki. Nie o taki efekt z pewnością reżyserowi chodziło.

"Rodzina na sprzedaż" to ostatecznie film trudny do oceny. Doceniam jego pierwszą połowę, społeczne tło, w jakim twórcy osadzają historię, ich zmysł obserwacji. Im bardziej dzieło Lermana trzyma się świata argentyńskiej prowincji, im mocniej skupia się na obecnych w nim strukturach władzy, nierówności, przemocy, tym lepiej się sprawdza jako kino. Gdy jednak świat przedstawiony całkowicie przesłaniać zaczyna dramat Maleny, robi się zdecydowanie gorzej i bliżej banału wieczornego pasma telewizyjnego ze środka tygodnia.
1 10
Moja ocena:
5
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones