Recenzja filmu

Valerian i Miasto Tysiąca Planet (2017)
Luc Besson
Marek Robaczewski
Dane DeHaan
Cara Delevingne

Valerian - film tysiąca pięknych ujęć

Jedni "Valeriana" nazywają niezwykłym arcydziełem, inni ładną, pstrokatą wydmuszką, jeszcze inni kompletnym paździerzem nie nadającym się do oglądania. Najdroższa europejska superprodukcja w
Jedni "Valeriana" nazywają niezwykłym arcydziełem, inni ładną, pstrokatą wydmuszką, jeszcze inni kompletnym paździerzem nie nadającym się do oglądania. Najdroższa europejska superprodukcja w reżyserii Luca Bessona (twórcy cudownego "Leona Zawodowca" jak i koszmarnej "Lucy") to projekt szalenie ambitny. 


Po trailerach spodziewałem zachwycającej wizualnie przygody w kosmosie. Teoretycznie film mi to dostarczył, bo równie różnorodnego, ciekawego i kolorowego kosmosu ciężko szukać w innych produkcjach, ale z tą przygodą to już nie w pełni się udało. "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" w wielu momentach zapiera dech w piersiach, i nawet nie chodzi mi o samą jakość CGI, bo ta jest po prostu solidna, ale o samą kreatywność w ukazywaniu nam fascynujących a zarazem obcych światów. To film tysiąca pięknych ujęć, nie ma tu miejsca na nudne i puste krajobrazy rodem z "Interstellar". To kolejny tegoroczny już blockbuster po Kongu, Ghost in the Shell, Dunkierce, "Atomic Blonde", "Wojnie o Planetę Małp", "Baby Driver" czy "Strażnicy galaktyki", który naprawdę cieszy oczy. Choćby dlatego warto go zobaczyć na dużym ekranie.


Fabuła to chyba najczęstszy obiekt krytyki wobec tej produkcji. I nie będę oryginalny, scenopisarskim cudem świata ten film nie jest. To znaczy, akurat sama intryga gdy o niej pomyślę nawet mnie kupiła, bo w finale okazuje się, że nie ma wcale wielkiego kosmicznego zagrożenia (niczym w ostatnim filmie Jamesa Gunna gdzie myśląca planeta chciała pochłonąć cały wszechświat), a stawka jest zaskakująco niewielka. Szkoda, że reżyserowi zbytnio nie udaje się budować napięcia, kto jest tym ,,złym'' da się odgadnąć stosunkowo szybko (spodziewałem się kolejnego Ronana, na szczęście go nie dostałem, choć czarny charakter jest trochę przerysowany) zanim jeszcze dojdą do tego bohaterowie, a całość niestety nie angażuje tak jak powinna. Niemniej, doceniam przesłanie ala "Star Trek".


Większy problem mam z głównymi bohaterami, których duet niby jakoś tam kupiłem, ale nie stali się moimi ulubieńcami na miarę wiadomego gadającego szopa i drzewa (może jednak przystopuję z tymi porównaniami do filmu Marvela). Dane DeHaan jako główny protagonista jest... no, jest. Wiemy o nim tyle, że był w przeszłości kobieciarzem a teraz chce się zmienić bo zakochał się w Laureline. Tyle, poza tym nie wiemy nic o jego przeszłości, czemu służy jako agent, czy jak spotkał swą ukochaną. O ile sam aktor wypada okej (choć jego występ w Lekarstwie na Życie był dla mnie nieco lepszy) to nie jest to idealny protagonista za którego losami można podążać z zapartym tchem, delikatnie mówiąc. Spokojnie, to nie tragedia na miarę Jai Courtneya w "Terminatorze: Genesis", ale mogło (i powinno) być znacznie lepiej. Ciut bardziej kupiła mnie Cara Delevingne jako Laureline, ale wiemy o niej równie niewiele. Choć w sumie... co wiemy obecnie o takiej Rey z Przebudzenia Mocy? Może jakby chemii między nimi było tyle co między głównymi bohaterami "Baby Driver" to brak ich backstory by tak mnie nie uwierał, ale sorry, (ledwo poprawny) wątek romantyczny sam w sobie nie wystarcza bym polubił tych bohaterów, a poza nim... nie ma nic. Od ewentualnego sequela przede wszystkim chciałbym rozwinięcia pary protagonistów, najwyraźniej Luc Besson w pierwszym filmie chciał skupić się na łączącej ich miłości (są sobie oddani itp.), ale w praktyce nie wyszło to tak dobrze, jak zapewne życzyłby sobie tego twórca.


Chciałbym w tym miejscu za to, docenić rolę Rihanny, do której mam neutralny stosunek, ale z tego co zauważyłem ci, którzy Valeriana nie cierpią wymieniają ją jako najlepszy element całego filmu. Przyznaję, pojawia się w ciut... nietypowej roli, na szczęście nie czuć, że została wrzucona na siłę, byle być. Za to podczas oglądania strasznie przeszkadzał mi brak... muzyki. Znaczy jasne, ona jest, ale chodzi mi o takie jej wykorzystanie, jak w np. tegorocznym "Kongu", "Atomic Blonde" czy, ekhem, w wiadomym filmie Marvela w kosmosie. Coś tam niby w tle leci, ale poza Space Oddity Davida Bowie na początku (<3) i ewentualnie piosenką w napisach końcowych, nic nie miało szans zapaść mi w pamięć. Ot, generyczny filmowy soundtrack. Szkoda.


Mimo tego całego narzekania przyznam wam się, że "Valerian" podobał mi się istotnie nawet bardziej od "Przebudzenia Mocy". Głównie dlatego, że nie smakował jak (dobry, ale jednak) odgrzewany kotlet, a jako coś relatywnie świeżego, bo jednak nie czuć tu posmaku amerykańskiego blockbustera od linijki. Zamiast tego jest europejski, nieco chaotyczny, ale imponujący jak żaden inny. A takiego nasz rodzimy kontynent jak dotąd nie widział i pewnie długo nie zobaczy. 



Jestem w stanie wam "Miasto Tysiąca Planet" polecić, może spodoba się wam pierwsza (i oby nie ostatnia, film niby jest na razie klapą finansową w USA, ale może reszta świata to nadrobi) przygoda "Valeriana" na dużym ekranie przynajmniej tak samo jak mi. Jeśli szukacie (bardzo) kiczowatego przygodowego kina sci-fie to możecie zaryzykować.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jest takie określenie "torture porn", które ma (pejoratywnie) określać filmy, których jedyną wartością... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones