Recenzja filmu

La La Land (2016)
Damien Chazelle
Ryan Gosling
Emma Stone

W świetle marzeń

"La La Land" to bezsprzecznie jeden z najbardziej romantycznych filmów dekady. Przedstawiona w filmie Chazelle'a historia wciąga i jest równie aktualna, co dzieje Tristana i Izoldy, Romea i Julii
Ostatnimi czasy powrót do klasyki kina gatunkowego okazuje się strzałem w dziesiątkę, o ile twórcy zadbają o nieco nowocześniejszą formę. Weźmy na ten przykład pierwszy od wielu lat niemy film "Artysta", "Django" Quentina Tarantino, czy zwycięzcę Oscara za najlepszy film "Spotlight" – każdy z nich czerpał bardzo dużo z filmów lat ubiegłych, a jednak wyszli przy tym zwycięsko. Kiedy po ogromnym sukcesie filmu "Whiplash" Damien Chazelle ogłosił, że jego następnym projektem będzie w duchu klasyczny musical, większość widzów przyjęła to z rezerwą. W dzisiejszych czasach musicale nie cieszą się zbyt dużą popularnością, szczególnie w kinach, choć trzeba przyznać, że Tom Hooper udanie przerwał ten schemat w 2012 roku. Kiedy przyszedł czas premiery "La La Land", większość z nas oniemiała z wrażenia – Chazelle zrobił to po raz drugi.

"La La Land" to bezsprzecznie jeden z najbardziej romantycznych filmów dekady. Przedstawiona w filmie Chazelle'a historia wciąga i jest równie aktualna, co dzieje Tristana i Izoldy, Romea i Julii czy Bonny i Clyde'a. A wszystko to za sprawą dobrze dobranego scenariusza, który w nieszablonowy sposób prezentuje nam dwojga bohaterów i rozkwitającą między nimi miłość w słonecznym Los Angeles – mieście gwiazd.

Ona (Emma Stone) – niespełniona początkująca aktorka, która między serwowaniem kawy w kafejce na terenie studia filmowego chodzi na castingi. On (Ryan Gosling) – niespełniony muzyk, grający w lokalnych barach, ledwie wiążący koniec z końcem. Drogi obojga połączyły się w pewną magiczną noc, która... nie okazała się taka magiczna? Zamiast pełnej zachwytu reakcji na swój widok, do czego przyzwyczaiły nas filmy, bohaterowie zwyczajnie się mijają. Chociaż Damien Chazelle standardową kliszę "miłości od pierwszego spojrzenia" używa, to obraca ją o 180 stopni, aby pogłębić relację kochanków. 

Nie możemy też zapomnieć o fakcie, że oglądamy musical, a nie kolejną komedię romantyczną z udziałem Goslinga i Stone. Całe szczęście Chazelle już w pierwszej scenie funduje nam fenomenalny pokaz swoich reżyserskich umiejętności numerem Another Day of Sun. Tego stylu początek od razu przywodzi na myśl te drobne zachwiania rzeczywistości w musicalach, kiedy aktorzy ni stąd ni zowąd przerywają konwersację i zaczynają śpiewać oraz tańczyć. Podobnie jest w "La La Land" – zatrzaśnięci w korku na autostradzie ludzie wyskakują ze swoich samochodów, śpiewając i kołysząc się w tanecznym rytmie. Kamera wiruje między maskami samochodów, tancerzami, a słońce oświetla cudowne kolory sukienek dziewczyn i t-shirtów chłopców. Każdy śpiewa o swoich marzeniach i nadziejach, o przeszłych romansach, swoich wzlotach i upadkach. O tym też jest całe "La La Land" – o marzycielach, którzy w świecie pełnym pośpiechu, chcą przystanąć na chwilę i spełnić swoje marzenia.

Historia Sebastiana i Mii zdaje się nie wyróżniać na tle dzisiejszego kina. Ich relacja, prócz pierwszego spotkania, rozwija się w dość oczywisty sposób, ale mało jaki film może poszczycić się taką chemią pomiędzy aktorami jak "La La Land". To nie pierwszy raz, kiedy Gosling i Stone spotykają się na planie filmowym, i widać to jak na gołej dłoni, że oboje świetnie się dogadują. Przyjemność oglądania pary kochanków przeradza się również w głębszą więź z bohaterami, gdyż ich spojrzenie na świat jest bardzo bliskie naszemu, zaś najskrytsze pragnienia odzwierciedlają nasze własne. Który mężczyzna nie marzył kiedyś o otwarciu własnego baru, a kobieta o zostaniu światowej sławy aktorką? Chazelle jednakże nie ucieka się do kompletnego banału. Za każdym bohaterem kryje się przeszłość, która zmusiła go do zagrania vabank: będą próbować, póki się nie uda. Widzom pozostaje trzymać za nich kciuki.

Jedną z najwspanialszych rzeczy w trakcie seansu "La La Land" jest musicalowa forma produkcji. Po filmie nikt nie może narzekać na koszmarny śpiew aktorów, którzy nigdy nie mieli styczności z musicalem. Śpiewy głównych bohaterów są prawdziwe i w pewnym sensie nostalgiczne, szczególnie podczas wykonywania romantycznego utworu City of Stars. Najważniejszym jest, aby docenić pracę kompozytora Justina Hurwitza oraz choreografki Mandy Moore, którzy stworzyli niezapomniane numery. Każde użycie muzyki porywa do tańca, czego dowodem może być podskakująca i pełna susów reakcja widzów po wyjściu z kina.

Mi, jednakże, w "La La Land" najbardziej do gustu przypadła praca operatora Linusa Sandgrena oraz samego reżysera. Obaj skrzętnie lawirują między bohaterami już od pierwszej sceny i nie przestają aż do ostatniej, dzięki czemu mamy wrażenie, że film płynie, kołysze się i tańczy razem z Sebastianem i Mią, a my wraz z nimi.

Podobnie jak w "Whiplash", Chazelle doskonale operuje użytą w filmie muzyką. Choć znów jest to jazz, to trzy lata wcześniej rozbudził nasz apetyt na więcej, więc nie możemy mieć mu tego za złe tym razem. Młody reżyser dokładnie wiedział co robi, kręcąc "La La Land" – opowieść o nostalgicznej miłości dwojga ludzi oraz ich pogonią za pragnieniami. Nauczył nas jednak, że życie nie zawsze jest usłane różami, jak zwykle kończyły się musicale, ale czasami trzeba coś poświęcić, aby się udało.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"La La Land" - zdobywca 7 Złotych Globów oraz 7 Oscarów, w tym za najlepszy film... momencik...... czytaj więcej
Wydaje się, że to historia jakich wiele. Niewymuszona chemia, łącząca odtwórców głównych ról, sprawia... czytaj więcej
"La la Land" to czwarty film w reżyserii Damiena Chazelle'a, który swoją karierę rozpoczął w 2009 roku,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones