Recenzja filmu

Cloverfield Lane 10 (2016)
Dan Trachtenberg
John Goodman
Mary Elizabeth Winstead

W potrzasku

Pod względem charakteru "Cloverfield Lane 10" mocno odstaje od rozdmuchanego protoplasty... i bardzo dobrze. Zamiast spektakularnej destrukcji i latających przed obiektywem maszkar twórcy
Pamiętacie jeszcze projekt wyprodukowany przez J.J. Abramsa o oryginalnym tytule "Cloverfield" sprzed blisko 8 lat? Film należący do szeroko definiowanego gatunku monster movie ochoczo korzystał z konwencji zagubionych taśm, w związku z powyższym zatem narracja była ukazana od początku do końca z perspektywy wszędobylskiego oka kamery trzymanej przez jednego z bohaterów. Efektowna produkcja była stosunkowo niezła, tym niemniej po premierze tytułu słuch o nim zaginął. Tym większą niespodzianką była zatem informacja o szykowanej premierze "Cloverfield Lane 10", pozycji niejako podczepionej pod kasową markę. Dzieło debiutanta Trachtenberga ma jednak niewiele wspólnego ze swoim starszym bratem, porzucając m.in. paradokumentalny styl na rzecz klasycznego montażu i stawiając na kameralność zdarzeń. Przyznam jednak szczerze, że skromny film wbił mnie w fotel bardziej niż droższy poprzednik, co już samo w sobie dobrze świadczy o recenzowanym obrazie.



Główna bohaterka Michelle (Mary Elizabeth Winstead) po burzliwej kłótni z chłopakiem wyrusza na samotną przejażdżkę autem w czarną jak smoła noc. Niestety, gnająca na złamanie karku kobieta ulega wypadkowi, w wyniku którego traci na dłuższy czas przytomność. Gdy Michelle odzyskuje świadomość, okazuje się, że jest przykuta do prowizorycznego łóżka w obskurnym pokoju. Po nieudanej próbie wydostania się z opresji kobieta poznaje Howarda (John Goodman), który oferuje jej lakoniczne wyjaśnienie podejrzanej sytuacji. Według zwalistego mężczyzny cała okolica została skażona atakiem chemicznym niewiadomego pochodzenia, jedynym ratunkiem jest zaś pozostanie w stworzonym przez niego schronie. Michelle szybko zapoznaje się z kolejnym towarzyszem niedoli, Emmettem (John Gallagher Jr.), obecność tego ostatniego nie uspokaja jednak bohaterki. Zdeterminowana Michelle decyduje się opuścić schronienie wbrew zakazom Howarda...



Podłączenie opisywanego obrazu pod w miarę rozpoznawalny i lubiany tytuł to zabieg przede wszystkim czysto marketingowy, pod względem charakteru bowiem "Cloverfield Lane 10" mocno odstaje od rozdmuchanego protoplasty... i bardzo dobrze. Zamiast spektakularnej destrukcji i latających przed obiektywem maszkar twórcy postanowili zaoferować widzowi pełnokrwisty thriller z prawdziwego zdarzenia, w którym gra pozorów między protagonistami jest na porządku dziennym. Istnym strzałem w dziesiątkę okazało się zamknięcie bohaterów w przysłowiowych czterech ścianach bunkra, która to ciasnota została idealnie odzwierciedlona na ekranie. Drugim trafnym zabiegiem było postawienie na rozbudowaną psychologię postaci oraz wynikającą z niej ciągłą niepewność dotyczącą motywów targających konserwatywnym Howardem. Czy obca, w pełnym tego słowa znaczeniu, inwazja faktycznie miała miejsce czy może chemiczny atak jest tylko wymysłem chorej jaźni mężczyzny? Napięcie odczuwane podczas seansu jest misternie dozowane aż do samej końcówki, samo zwieńczenie wciągającej historii nieco jednak rozczarowuje.


Oglądając "Cloverfield Lane 10", można odnieść wrażenie, jakby czasy zimnej wojny i ciągłego niepokoju na linii USA–Związek Radziecki wciąż trwały w najlepsze. Sam bunkier wygląda niczym kapsuła czasu, cofająca widza o parę dekad w przeszłość. Stary telewizor z garbem, filmy na kasetach VHS czy szafa grająca puszczająca muzykę z lat 50. wyraźnie nawiązują do epoki retro, w której "czerwoni" byli o krok za Amerykanami w wyścigu zbrojeń. Postać Howarda dolewa jedynie oliwy do ognia, gdyż mężczyzna oferuje parę teorii stojących za, rzekomą, ofensywą nieznanych sił. Scenariusz produkcji jest jednak na tyle dobrze skonstruowany, że wspomniana wyżej tajemnica jest zaledwie jednym z paru wątków ukazanych w narracji. Prawdziwym meritum sprawy jest powód, dla którego Michelle próbuje za wszelką cenę opuścić bezpieczny z pozoru schron, a ma on wymiar jak najbardziej ludzki. Dość napisać, iż atmosfera w filmie gęstnieje z każdą sekundą... aż do nieszczęsnej konkluzji.



Kameralny obraz rozpisany na trójkę aktorów można "położyć" bezproblemowo w wielu miejscach. Nawet jeśli skrypt filmu jest dopracowany w najmniejszych szczegółach, a reżyser dba o utrzymanie perfekcyjnego tempa narracji, wciąż jednym z ważniejszych czynników świadczących o ewentualnym sukcesie, tudzież porażce, dzieła pozostaje aktorstwo. Cóż, uczciwie trzeba przyznać, iż obsadzenie w roli porywczego Howarda ekranowego weterana, tj. Johna Goodmana, było genialnym posunięciem. Aktor wycisnął ze swojej postaci, ile się dało, dodając od siebie charyzmę i budzącą respekt posturę. Sceny, w których mężczyzna wyprowadzony jest z równowagi, momentalnie wrzucają ciarki na plecach odbiorcy, budząc trwogę w widzu bardziej niż śmigające przed kamerą kreatury z oryginalnego "Cloverfield". Tym razem "Król Ralph" nie śpiewa skocznych piosenek typu "Good Golly Miss Molly", aczkolwiek zdarzy mu się zarzucić biodrem do hitu z zamierzchłych czasów... I uwierzcie mi, taki kontrast między spokojem ducha a nagłą impulsywnością spowodowaną przez byle bzdurę sprawdza się wyśmienicie.


Osobiście miałem pewne obawy co do występu Mary Elizabeth Winstead w "Cloverfield Lane 10", jednak aktorka swą interpretacją roli rozwiała moje wątpliwości. Młoda Amerykanka dała radę udźwignąć na swoich barkach lwią część scen, tworząc wraz z Goodmanem iście elektryzujący duet. Ze względu na mniej ekspresywną postać i rozwój fabuły pan Gallagher Jr. pozostał odrobinę w cieniu, tym niemniej zdecydowanie udało mu się wykreować pełnokrwistą postać z własną tajemnicą (vide: ręka).



Jak głosi znane porzekadło, "mniej znaczy więcej", zacytowana maksyma świetnie oddaje zaś relację między dwiema częściami serii (?). "Jedynka" o pięciokrotnie większym budżecie i popularnej wówczas konwencji amatorskiego reportażu w żadnym momencie seansu nie przykuwała widza do fotela z taką siłą, jak czyni to kontynuacja przez większość narracji. Już od czasów Hitchcocka wiadomo wszak było, iż do efektywnego straszenia bądź budowania grozy nie potrzebne są żadne wyrafinowane zabiegi wizualne. Sednem każdego dreszczowca jest przede wszystkim historia i jej sprawne poprowadzenie, wszelkie "upiększacze" audiowizualne nie nadrobią zaś luk w scenariuszu i innych przywar. Szczęśliwie dla widzów, napięcie obecne w "Cloverfield Lane 10" można by wybierać chochlami niczym skwarki z zalewajki, tyle mianowicie jest go w całej historii. Gdyby tylko nie to łopatologiczne zakończenie...

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: sequel mający niewiele wspólnego z poprzednikiem... na szczęście; mówimy "pa pa" kamerze z ręki na rzecz tradycyjnego ukazania zdarzeń; kameralny i skromny w gruncie rzeczy film idealnie dawkuje sprzeczne teorie stojące za zdarzeniami mającymi miejsce przy Cloverfield Lane; tajemnica spowijająca bunkier i ciągłe napięcie to dwa mocne punkty scenariusza; obsada dobrana z wyczuciem; John Goodman definitywnie "zarządził".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Michelle poznajemy w momencie rozstania. Kobieta pakuje swoje rzeczy, a na blacie w mieszkaniu pozostawia... czytaj więcej
Mamy rok 2016. Każdy film, jaki wchodzi do kin, czy to wielki blockbuster, czy komedia romantyczna, jest... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones