Recenzja filmu

Na karuzeli życia (2017)
Woody Allen
Kate Winslet
Jim Belushi

W starym kinie nie ma bohaterów

Chcę wierzyć, że gdyby tylko Allen poświęcił kilka dodatkowych miesięcy na doszlifowanie scenariusza i pozbycie się uproszczeń, uogólnień, powstałby tekst prezentujący w misterny i wyrafinowany
Woody Allen szczyci się tym, że regularnie, rok po roku, wprowadza do kin jeden film. I rzeczywiście ma powody do dumy. Jego płodności i umiejętności opowiadania ciekawych historii może pozazdrościć mu wielu reżyserów. Być może jednak nadszedł już czas, by Allen zwolnił tempo. Tym bardziej że przecież w ostatnim czasie parał się nie tylko filmowymi produkcjami, ale również serialami. Jako artysta powinien wiedzieć, że sztuka wymaga poświęceń. Być może on powinien złożyć na ołtarzu X Muzy swoją neurotyczną potrzebę kręcenia. "Na karuzeli życia" to bowiem film, który mógł być wielki. Potrzeba było jednak więcej czasu, by go dopracować.

   

Pod względem warsztatu "Na karuzeli życia" prezentuje się bardzo dobrze. To jeden z bardziej konsekwentnie i precyzyjnie zrealizowanych przez Allena filmów w ostatnich latach. Reżyser sięgnął po konwencję kina z czasów, kiedy na dużym ekranie królowały wspaniałe dramaty obyczajowe, w których akcent położony był na grę aktorską, silnych bohaterów i wyraziste, choć często skomplikowane relacje. Allen nie buduje nostalgicznej atmosfery za dawnymi czasami. On ożywia na naszych oczach sposób opowiadania historii w kinie w latach 50. i 60 ubiegłego wieku.

Widać to chociażby w konstrukcji planów zdjęciowych. Wnętrza przypominają scenografie z "Co się zdarzyło Baby Jane?" czy "Kto się boi Virginii Woolf?". Jim Belushi gra jak Marlon Brando w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Zaś Kate Winslet spokojnie może się mierzyć z Elizabeth Taylor w "Kotce na gorącym, blaszanym dachu". Młodzi aktorzy – Juno Temple i Justin Timberlake – kreowani są zaś na produkowane hurtowo w czasach Złotej Ery Hollywoodu ekranowe twory wpisywane w sztywne ramy idei femmes fatales i kinowych amantów.

Pozytywne wrażenie dopełniają zmysłowe zdjęcia Vittorio Storaro. Być może są one nawet zbyt dobre. Gra światłem i soczyste barwy nadają całości baśniowy charakter. Jakby to był czarno-biały film, który został specjalnie pokolorowany w postprodukcji, by robić na widzach większe wrażenie.


Niestety poziomu wykonania nie trzyma to, co jest w tym filmie najważniejsze – scenariusz. I tu właśnie wychodzi na jaw zbyt duży pośpiech reżysera. Bo sama historia ma w sobie olbrzymi potencjał. Scenariusz "Na karuzeli życia" skrywa prawdziwe bogactwo pomysłów. To opowieść o błędach popełnianych w młodości, których konsekwencje ciągną się za ludźmi latami. O goryczy rozczarowania, o zniszczonych – z własnej winy – marzeniach, o których nie można zapomnieć. To film o bólu pustej egzystencji, o desperacji, która każe nam iść na życiowe kompromisy. Tyle tylko że Allen nie zdołał tego wszystkiego uchwycić na ekranie. Widzimy jedynie zarys bohaterów. W wersji, jaką zaprezentował reżyser, są oni jedynie pustymi skorupami, których nawet dobra gra aktorów nie była w stanie wypełnić. Łączące postacie relacje są powierzchowne. A niektóre metafory (jak choćby cały wątek z synem bohaterki granej przez Kate Winslet) są urągającymi inteligencji widzów banałami.

Chcę wierzyć, że gdyby tylko Allen poświęcił kilka dodatkowych miesięcy na doszlifowanie scenariusza i pozbycie się uproszczeń, uogólnień, powstałby tekst prezentujący w misterny i wyrafinowany sposób skomplikowaną naturę człowieka. "Na karuzeli życia" powinien być najlepszym filmem reżysera od czasu "Blue Jasmine". Niestety jest jedynie kolejnym w jego dorobku "średniakiem".
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones