Recenzja filmu

Butterfly Kisses (2017)
Rafał Kapeliński
Theo Stevenson
Liam Whiting

Wewnętrznie rozdzierające kino społeczne

Gdy chcesz obejrzeć dobry film, czego od niego oczekujesz? Że porwie cię akcja, że zachwycą postacie? Że fabuła okaże się być dojrzała i sensowna? Na pewno zależy to od wybranej przez ciebie
Gdy chcesz obejrzeć dobry film, czego od niego oczekujesz? Że porwie cię akcja, że zachwycą postacie? Że fabuła okaże się być dojrzała i sensowna? Na pewno zależy to od wybranej przez ciebie pozycji. A co, jeśli wyjdziesz z kina załamany, zdruzgotany i zabraknie ci słów? "Butterfly Kisses" pozwoli ci lepiej zrozumieć, czego szukasz w filmach. O ile odważysz się na niego pójść.

Na ten film powinno iść się przygotowanym. Nie można ot tak obejrzeć go, gdy okazuje się, że w Nowych Horyzontach nie ma już miejsc na premierze francuskiej komedii. Ta recenzja to przestroga, bo "Butterfly Kissesto słodko-gorzka symfonia smaku, nagrodzona kryształowym niedźwiedziem na Berlinale. 

Przed seansem nic nie zdradzało tego, z czym widz może się mierzyć. Kiedy spojrzy się na słownik slangu brytyjskiego, można dowiedzieć się, że tytułowe pocałunki motyla to nic innego jak trzepotanie, łaskotanie rzęsami które odbywa się nad odbytem partnera. Dodając do tego krótki opis, opowiadający o brytyjskiej młodzieży otumanionej seksem i narkotykami, przed oczami rysował mi się obraz czegoś na miarę serialu "Skins" czy też przepełnionych wulgaryzmami, nieskomplikowanych rozmów.


To, jak bardzo się myliłem, świadczy o filmie dobrze, ale i jednocześnie źle. Gwoli recenzenckiej rzetelności: historia skupia się na postaci Jake, nastolatka ze świata londyńskich bloków. On i jego dwaj najlepsi koledzy nie odpływają jednak w stronę wielkich marzeń czy ambitnych planów na przyszłość. Zataczają natomiast coraz szersze kręgi w świecie seksu i używek. To miejsce bez kompromisów, w którym nie ma tabu w koleżeńskim gronie, a postawa rodziców daleka jest od wzorców. Jake mierzy się ze swoimi wewnętrznymi pragnieniami, które pożerają go od środka.


Tyle że to nie jest produkcja, której dramaturgię można oddać recenzenckim opisem bez rozdarcia szat, za jakimi kryje się jej sens. Dlatego jest to film dobry. Reżyser, Rafael Kapeliński używa wszystkich środków, by zarysować dychotomię tego świata. Odważną decyzją było pozbawienie filmu koloru, pozostawiając go w czerni i bieli. Choć z reguły oddala to odbiorcę od realności i utożsamienia się z fabułą, tutaj działa jak magnes. Na pewno to uczucie wspomaga udana gra światłem i ekspozycją. Ujęcia skierowane na twarz, zbliżenia, z których aż wylewają się emocje – to wszystko przyciąga uwagę i zachęca do skupienia się na ogóle i szczególe. A te zostały odwzorowane całkiem udanie. Dialogi wydają się idealnie skrojone pod slang i akcent londyńskich blokowisk, a na pewno nie rażą sztucznością. Podobnie jest z grą aktorską, gdzie trio z bloków zachowuje pełną naturalność relacji. Dzięki temu nie można być niezadowolonym z powolnego tempa akcji – zyskujemy bowiem nie tylko ogląd na wydarzenia, ale i wgląd do serc i umysłów bohaterów.


Dlaczego więc napisałem, że to zły film? Przecież widać tu ogrom pracy oraz to, jak wszystkie elementy produkcji zazębiają się, by stworzyć produkcję co najmniej udaną. Zło tego filmu nie jest spowodowane jego wykonaniem. To zło, które siedzi wewnątrz nas. Być może nie u każdego, być może nie w tak skondensowanej formie, by wyrządzić nim krzywdę. Ale to wewnętrzne demony, z którymi walczyć się nie da, są przyczyną irytacji i zagubienia. Kapeliński był świadomy tego, że wprowadza nas do głębi dusz bohaterów. Nie na darmo zastosował tyle artystycznych ujęć, zawarł tak wyraziste i naturalne relacje. Wciągnął mnie w swoją wizję, kupił tym, co widziałem na własne oczy, a potem na te oczy oblał łzami bezsilności, obrzydzenia i załamania. Dodatkowo wzbudził poczucie winy tym, że brnąłem w to i chłonąłem tę historię, będąc świadomym, do jakiego rozwiązania zmierza. Żal łączy się tu ze złością, zagryziona warga z zaciśniętą pięścią. Potem dłonie same wędrują na twarz, nie zasłaniając jednak oczu , gdy te chłoną kolejne porcje dramatu. Na koniec pozostaje to uczucie, gdy nie chcesz wstać po napisach końcowych, bo myśli o tym filmie krążą po całym ciele.


Mógłbym powiedzieć: idźcie na ten film, to niezwykle poprowadzona ludzka historia. Równie dobrze mógłbym też powiedzieć: to chamska próba zagrania wam na emocjach, wzięcia trudnego tematu i przedstawienia go bez skrupułów czy moralnego opanowania. I w zasadzie takie są moje wrażenia dotyczące "Butterfly Kisses". Być może w momencie czytania tej recenzji trudno będzie znaleźć jakiś seans w Nowych Horyzontach czy Dolnośląskim Centrum Filmowym, ale warto poszukać. Chyba że nie będziecie zbyt odważni. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowszy film Rafała Kapelińskiego, mimo zdobycia Kryształowego Niedźwiedzia w Berlinie (który jest... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones