Whitey on the moon

Wszyscy chętnie rozmawiają z dokumentalistą, rozgrabiając radośnie przestrzeń, którą mogłyby wypełnić opowieści miejscowych. Sauper oddaje im głos, ale najważniejszą częścią tych komunikatów jest
Sudan Południowy to najmłodsze państwo świata – ledwo raczkujący czterolatek. Ale to oczywiście tylko efektowne hasło – mieszkańcy tego kraju nie przylecieli w 2011 roku z kosmosu, ich przodkowie żyli na tej ziemi od wieków, a zaawansowane starożytne cywilizacje istniały tu już w XXV w. przed naszą erą. Konflikt Północy z Południem ma nieco krótszą historię. Jak cała tutejsza rzeczywistość, jest on w głównej mierze owocem kolonialnej polityki obcych mocarstw i nie może dziwić w kraju, którego granice zostały wyrysowane na mapie od linijki. W końcu nadeszło: referendum, secesja, nowe państwo, nowe władze, nowe nadzieje. W tym historycznym momencie przybywa do kraju dokumentalista Hubert Sauper w towarzystwie autora zdjęć Barneya Broomfielda. Wkraczają w ten świat z kompaktowymi kamerami i na pokładzie równie kompaktowego samolociku, który służy im tyle do przemieszczania się, co do zjednywania sobie ludzi spotkanych w drodze. Złożona własnoręcznie maszyna umożliwia lądowanie na niedostępnych obszarach, ale przede wszystkim stanowi ważny rekwizyt – autor głośnego "Koszmaru Darwina" zdaje sobie sprawę, że potrzebuje glejtu silniejszego niż wydany przez miejscowe władze dokument stwierdzający, że on i jego towarzysz przybywają jako przyjaciele. Nawet jeśli znajdzie się ktoś potrafiący przeczytać rządowe pismo i gotowy je respektować, nie obliguje go to do otwartości. Dziwakowi spadającemu z nieba w niepoważnie wyglądającym samolociku chętniej zwierzają się miejscowi, których świat wyznaczają granice wioski i lokalnego dialektu, a także przebywający tu ze wszystkich stron świata goście, niosący nowemu państwu swoje usługi.



Zamknięci w strzeżonych placówkach Chińczycy prowadzą poszukiwania ropy, europejscy biznesmeni wymieniają się na konferencjach wizytówkami i wizjami rozwoju kraju, stwarzającego nowe możliwości dla interesów, teksańscy misjonarze przywożą niepiśmiennym mieszkańcom wiosek swojego boga pod postacią audio-biblii na baterie słoneczne i białych skarpetek. Sauper obserwuje ten festiwal państwotwórczy z tej swojej perspektywy barwnego cudaka, a gdy oficjele na ekranach telewizorów mówią w tle o nowych szansach i porządkach, nie musi kopać głęboko, by znaleźć stertę kłębiących się pod spodem starych problemów. Zmiana odbywa się pod sloganowymi hasłami o końcu niewoli, demokracji, ale oznacza tylko nowe rozdanie kart w starej grze w kolonializm. Nowe władze podpisały nowe umowy z wielkimi korporacjami, które za śmieszne pieniądze kupują sobie prawo wieloletniego użytkowania ziemi i eksploatowania dóbr, brutalnie wyłączając miejscowych z ewentualnych korzyści. Wszyscy chętnie rozmawiają z dokumentalistą, rozgrabiając radośnie przestrzeń, którą mogłyby wypełnić opowieści miejscowych. Sauper oddaje im głos, ale najważniejszą częścią tych komunikatów jest to, co niewypowiedziane – niemoc komunikacyjna i sprawcza. Mieszkańcy wiosek skarżą się, że poszukiwacze czarnego złota zatruwają im lokalną wodę, że są spychani z zamieszkiwanych przez pokolenia ziemi; przywódca starszyzny zaciska w dłoni bezradnie dokument, który stwierdza, że zrzekł się plemiennej własności. 

 

Można wyczuć w tych głosach żal, nienawiść i chęć rewanżu na "pierwszym świecie", które nie mają szansy posłużyć rozwojowi politycznej świadomości, bo zostaną wykorzystane do kolejnych manipulacji zewnętrznych możnowładców. Pod pretekstem konfliktu narzuconych z zewnątrz religii Sudańczycy walczą o dostęp do naturalnych dóbr dla korporacji i ta gorzka krwawa ironia jest w filmie wyraźnie wyczuwalna. Z racji konstrukcji obecność twórców jest tu oczywista, ale jednocześnie i skromna – filmowcy podczas swej podróży byli wiele razy w niebezpieczeństwie i przynajmniej dwa razy zostali ubezwłasnowolnieni, ale nic z tego nawet nie pojawia się na ekranie. Film, pełen scen efektownych, drastycznych (obrazowo i emocjonalnie), wydaje się więcej niż powściągliwy, kiedy uzmysłowimy sobie, że jego realizacja trwała lata i zaowocowała setkami godzin materiału. Sauper nie próbuje nawet tego uporządkować, dać widzowi przejrzystego obrazu sytuacji, do czego przyzwyczaiły nas współczesne mainstreamowe dokumenty, rozpisane na klarowne fabuły i intrygi. Jego film to dość chaotyczny ciąg obrazów, przez które przewijają się kolejni bohaterowie, miejsca, problemy. Z jednej strony wynika to z tradycji dokumentalnej, z której autor się wywodzi, zmuszającej widza do znalezienia w materiale własnej ścieżki interpretacyjnej. Z drugiej strony to prawdopodobnie obraz najbardziej obiektywny, odzwierciedlający chaos zżerający ten rejon Afryki. Zamiast się mądrzyć czy wzruszać, twórcy pokazują czające się za progiem, dobrze znane z historii możliwości rozwoju sytuacji – ekspansję religijnego ekstremizmu i przyczajone do skoku ludobójstwo.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones