Who you gonna call?

Aż szkoda strzępić język, że popkultura zatoczyła kolejne już koło, bo usilne udowadnianie jej cykliczności – i tej (pozornie) rzekomej, przywoływanej wygodnie na potrzeby argumentu, i tej
"Crossing Souls" - recenzja
Aż szkoda strzępić język, że popkultura zatoczyła kolejne już koło, bo usilne udowadnianie jej cykliczności – i tej (pozornie) rzekomej, przywoływanej wygodnie na potrzeby argumentu, i tej faktycznej – to już niemalże truizm. Ciekawsza wydaje się kwestia, czy podobnymi powrotami do przeszłości zdolna jest zainteresować się tak zwana młodzież, czy to tylko myk dla starych koni.



Niby sama popularność serialu – ba, zjawiska! – takiego jak "Stranger Thingsmogłaby posłużyć za odpowiedź, przecież do produkcji Netflixa równa się bodaj wszystko, co choćby metrowym kijem dotyka lat osiemdziesiątych. A kreska wspólnego mianownika jest przecież cokolwiek dłuższa, bo mamy multum innych rzeczy osadzonych za mojej podstawówki i chyba tylko składankowe soundtracki do kolejnych hollywoodzkich spektakli uporczywie trzymają się dekady poprzedzającej, być może mniej obciachowej muzycznie. Nic dziwnego, że i gry podczepiły się do tego naturalnie zrodzonego i rozrastającego się jak bluszcz trendu. Lecz "Crossing Souls" nie jest bynajmniej cyniczną zagrywką opętanego przez kapitalistycznego upiora hiszpańskiego teamu, ale kawałem dobrej gry. Pewnie powinienem dodać „retro gry”, lecz to chyba jasne jak paluch E.T.



Oczywiście samo pojęcie „retro gry” jest w tym przypadku czysto umowne i dotyczy jedynie powierzchowności, którą dopracowano z dbałością o każdy rozpikselowany detal. Jakby "Crossing Souls" wyszło swojego czasu na Amidze, pewnie bym nadwyrężył nadgarstki przy żonglerce dyskietkami i nie oderwał się od joysticka. Lecz sam pomysł to już nieograniczone limitami szesnastobitowego sprzętu, nowoczesne myślenie o graniu. Ale po kolei. Niewielkie kalifornijskie miasteczko, gdzie osadzono akcję, to modelowe wyobrażenie amerykańskiej prowincji roku 1986, z salonem gier, sklepem z komiksami, bandą trzęsącą okolicą i osiedlem bud kempingowych, gdzie pomieszkuje z ojcem-alkoholikiem jedna z bohaterek gry. Jest to świat pozornie tylko otwarty, bo choć możemy zajść tu i ówdzie i wykonać pomniejszy quest, najczęściej wynagrodzony jakimś drobiazgiem, rzadziej dobrym słowem, to jednak fabuła prowadzi nas po sznurku. A ta jest również dość typowa, co nie znaczy, że nijaka. Grupka pięciorga kumpli z podwórka (my) znajduje pod miasteczkiem trupa, a przy trupie dziwaczny, lśniący przedmiot, który, jak się okaże, umożliwia przekroczenie granicy żywych i umarłych. Na tropie owego artefaktu jest jednak złowrogi mundurowy i jego świta (oni), czyli znowu mamy konflikt na linii dzieci-dorośli/system. Pod główną oś fabularną podpięte są poboczne wyprawy rozwijające relacje pomiędzy bohaterami, na przykład pierwszym, co robimy po pozyskaniu jarzącego się kamulca to odwiedziny u zmarłego psa należącego do paczki braci. Szkoda tylko, że cały ten odtworzony z uczuciem i nostalgią świat nie posiada... licencji. Dlatego, choć pełno tu nawiązań do klasyki kina nowej przygody, próżno szukać tego czy innego oryginalnego tytułu, ale z miejsca idzie domyślić się, o co chodzi.



Producenci "Crossing Souls" oddają hołd także i starym grom. Niektóre questy to niemalże osobne mini-gry. Pierwszego poważniejszego bossa pokonujemy w stylu typowego beat-em-upa, przydarzy się też i samochodowy pościg widziany z lotu ptaka. Zróżnicowanie rozgrywki zapewniają także odmienne umiejętności przełączanych dynamicznie przez gracza postaci (ktoś potrafi przesuwać ciężkie skrzynie, kto inny skakać i naparzać kijem), które, co istotne, wykorzystujemy nie tylko, kiedy zajdzie potrzeba, lecz określają one nasz styl gry. Dodatkowe urozmaicenie to korzystanie ze obecności zjawy, która potrafi przenikać przez zamknięte drzwi i przenosić przedmioty, co wymaga rozsądnej kooperacji pomiędzy członkami naszej paczki. Przede wszystkim jednak "Crossing Souls" to klimat, lecz nie sproszkowany i zalany z czajnika z napisem „instant 80”, ale taki od serca, okraszony animowanymi przerywnikami rodem ze starej kreskówki (są nawet zakłócenia charakterystyczne dla kasetowej taśmy) i, niestety, obfitymi dialogami, które nieraz są diabelsko nużące i ewidentnie napisane przez ludzi, dla których angielski nie jest pierwszym językiem. Ale to drobiazgi, bo "Crossing Souls", choć mamy dopiero luty, jest pretendentem do miana indyka roku.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones