Recenzja filmu

Wielka wyprawa Oskara (2017)
Torfinn Iversen
Maria Brzostyńska
Odin Eikre
Jørgen Langhelle

Wielka, mniejsza i najmniejsza

Na plus trzeba policzyć reżyserowi to, że nie rozwija historii w spodziewanym kierunku. Mimo familijnego tonu opowieści nie będzie tu łatwych rozstrzygnięć i cukierkowych pojednań. Oczywiście nie
Western nie jest chyba gatunkiem, który włada dziś masową wyobraźnią, a już na pewno nie wyobraźnią dziesięciolatków. A jednak tytułowy bohater "Wielkiej wyprawy Oskara" marzy o galopowaniu po amerykańskiej prerii, choć podejrzewam, że jego rówieśnicy wolą raczej Petera Parkera albo Nathana Drake'a niż Lucky Luke'a. Ale okej, Oskar jest przecież podstawówkowym outsiderem, a miłość do ikonografii Dzikiego Zachodu zaszczepiła mu matka. Wokół tych wątków kręci się zatem fabuła filmu Torfinna Iversena. To opowieść o inności, o relacjach dzieci z dorosłymi oraz o rozdźwięku między marzeniami a rzeczywistością. Film niby dla najmłodszych, ale na poważny temat.



Oglądając "Wielką wyprawę Oskara", trudno nie pomyśleć o "Siedmiu minutach po północy". Iversen – podobnie jak J.A. Bayona – spogląda oczami dziecka na chorobę rodzica i pokazuje, jak pod warstwą znieczulającej fantazji czają się realne problemy. Opowiada o nielubianym w szkole, osamotnionym Oskarze (Odin Eikre): chłopiec przyjaźni się w zasadzie jedynie z matką i fantazjuje, że kiedyś wybiorą się wspólnie do Ameryki. Kiedy nadchodzą wakacje, kobieta wyjeżdża jednak sama, zostawiając syna pod opieką gburowatego dziadka. Chłopiec czuje się zdradzony: musi zamieszkać na wsi, wśród obcych, skazany na towarzystwo antypatycznego krewnego. Umyka mu jednak to, co widz dostrzega dość szybko: podróż matki za granicę to jedynie zasłona dymna dla trudnej prawdy o jej stanie zdrowia.

Na plus trzeba policzyć reżyserowi to, że nie rozwija historii w spodziewanym kierunku. Mimo familijnego tonu opowieści nie będzie tu łatwych rozstrzygnięć i cukierkowych pojednań. Oczywiście nie brakuje jednak lżejszych, komediowych momentów. Jest choćby barwna postać lokalnego ekscentryka Leviego (Jørgen Langhelle), który chodzi do kina z noszącym okulary kucykiem i zaprzyjaźnia się z Oskarem. Ale nawet ten wątek prowadzi w dość ponure rejony. Mężczyzna jest traktowany przez wszystkich protekcjonalnie: ludzie wyśmiewają go i uznają za niespełna rozumu. Kiedy więc Levi i Oskar postanawiają wspólnie przepłynąć łódką Atlantyk, brzmi to raczej jak desperacka, z góry skazana na niepowodzenie ucieczka pary wyrzutków niż podnoszący na duchu poryw fantazji i optymizmu.   



I w sumie trudno stwierdzić, czy ten smętny ton, w jakim utrzymany jest cały film, to aby nie wypadek przy pracy. Iversen reżyseruje bez polotu, przezroczyście, a aktorzy pod jego kierownictwem grają niemrawo, niewyraźnie. Czy to artystyczny zamysł czy może immanentna cecha norweskiego kina dla najmłodszych? Mimo zaplecza ciężarowych tematów "Wielka wyprawa Oskara" przypomina przecież dużo bardziej błahego, lżejszego "Traktorka Florka" (oraz jego kolejne części). Tu i tam mamy historię zamieszkującego na wsi chłopca, który zaprzyjaźnia się z dorosłym dziwakiem. Oba filmy robią też podobne wrażenie realizacyjnej niedoróbki – z niedookreślonymi postaciami, niedopisaną intrygą i bezpłciowym stylem. "Wielkiej wyprawie Oskara" nie zrobi więc przysługi porównanie z filmem Bayony, który potrafił zarazem opowiedzieć baśń i przejmująco dokopać się do prawdy o psychologicznych i emocjonalnych mechanizmach. Kontekst jest wszystkim, a w takim "Wyprawa…" wydaje się może nie niczym, ale na pewno niczym ciekawym. 
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones