Recenzja filmu

Spider-Man: Homecoming (2017)
Jon Watts
Artur Tyszkiewicz
Tom Holland
Michael Keaton

Working Class Superhero

Trzymaj się ziemi – radzi tytułowemu bohaterowi jego mentor i opiekun, Tony Stark. Słowa miliardera można potraktować także jako credo twórców nowego filmu o przygodach Petera Parkera. Oni także
Trzymaj się ziemi – radzi tytułowemu bohaterowi (Tom Holland) jego mentor i opiekun, Tony Stark. Zamiast snuć marzenia o ratowaniu wszechświata, Człowiek-Pająk powinien rozpuścić ochronną sieć nad najbliższym otoczeniem. Zamiast usilnie zabiegać o akces do Avengers, mógłby po prostu pomagać maluczkim: przeprowadzać staruszki przez jezdnię, wskazywać drogę zbłąkanym turystom, czasem zastąpić drogę jakiemuś kieszonkowcowi. Spider-Man ma być strażnikiem ulicy, obrońcą ludu, a nie kolejnym nadczłowiekiem zaplątanym w aferę rodem z mokrego snu Michaela Baya. Słowa miliardera można potraktować także jako credo twórców nowego filmu o przygodach Petera Parkera. Oni także trzymają się ziemi: nie podkręcają skali widowiska, pozwalają bohaterowi na nowo stać się niefrasobliwym dzieciakiem, jakim był w klasycznych komiksach Lee i Ditko z lat 60. Nie przypadkowo podtytuł obrazu to "Homecoming". Spider-Man wraca na stare śmieci, do korzeni.



Ton widowiska ustanawiają dwie otwierające sceny. Najpierw lądujemy na ulicach Nowego Jorku tuż po wielkiej bitwie z "Avengers". Opadł kurz, dogasł ogień, pora na wielkie porządki. Jak można się domyślić, Thor z Hulkiem nie chwycą za łopaty, aby uprzątnąć pobojowisko i wygrzebać spod gruzu zwłoki ofiar. Zajmą się tym prości faceci w bejsbolówkach i kraciastych koszulach. Poobijana przez kryzys klasa robotnicza łapiąca się każdego zajęcia, aby tylko zapewnić byt rodzinie. To pierwszy sygnał, że twórcy "Homecoming" oddadzą głos postaciom dotąd mało widocznym w marvelowskim uniwersum. Szarakom, którzy popisy Iron Mana i spółki znają tylko z telewizji i YouTube'a.


W kolejnej scenie reżyser Jon Watts serwuje widowni zabawną reminiscencję z "Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów". Pamiętną scenę na lotnisku w Leipzig oglądamy tym razem w formie prowadzonej na gorąco relacji wideo z telefonu komórkowego Petera Parkera. To, co dla bohaterów "Wojny" wydawało się bratobójczym konfliktem, dla rozentuzjazmowanego nastolatka z Queens wygląda jak zaproszenie na scenę podczas koncertu ukochanej kapeli. Euforia miesza się z niedowierzaniem, a stłuczenia i krwawe obtarcia wydają się głaśnięciem w perspektywie spotkania z idolami. Trudno o lepszą wizytówkę nowego "Spider-Mana  – filmu zrealizowanego z przymrużeniem oka, obdarzonego wielkim serduchem i młodzieńczą energią. Całkiem nieźle jak na reboot rebootu.


Reżyser Jon Watts oraz piątka (!) scenarzystów splatają ze sobą dwie konwencje. Pierwsza z nich to wdzięczny licealny komediodramat w stylu "Klubu winowajców" albo "Luzaków i kujonów". Opowiada on o Peterze-geeku próbującym podbić serce najpiękniejszej dziewczyny (Laura Harrier), utrzeć nosa szkolnemu rywalowi (Tony Revolori), a przy okazji zdobyć trochę "fejmu" wśród rówieśników. Druga gatunkowa matryca to komiksowa rozróba na pełnych obrotach: Peter – aspirujący superbohater pragnie wykazać się przed Tonym Starkiem, przez co pakuje się w zatarg z lokalnym handlarzem bronią, Adrianem "Sępem" Toomesem (Michael Keaton). Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami twórcy darowali sobie przedstawienie genezy Spider-Mana. I słusznie. Jeśli uchował się tu jeszcze ktoś, kto nie słyszał o zmutowanym pająku, wujku Benie, wielkiej mocy i związanej z nią odpowiedzialności, zawsze może sobie obejrzeć film Sama Raimiego. Albo film Marca Webba. Albo którąś z kreskówek. 

Sceny akcji wyglądają oczywiście imponująco – wyczarowane w komputerach akrobacje Pająka masują gałki oczne, a choreografia walk kipi od świeżych pomysłów. Sercem filmu jest jednak zgrabnie poprowadzona historia inicjacyjna. Stawiane przez scenarzystów pytanie dramatyczne brzmi: czy Peterowi uda się zachować równowagę między superbohaterskimi obowiązkami a życiem prywatnym? Czy w "cywilu" pozostanie normalnym dzieciakiem? A może dla dobra Sprawy wybierze opcję przyspieszonego dorastania? Ciekawie wypadają również momenty, gdy reżyser pokazuje nam, jak świat zmienił się za sprawą Avengers. W "Homecoming" nadludzie są bohaterami masowej wyobraźni, obiektem westchnień, zaś o ich wyczynach w Sokovii dzieciaki uczą się na lekcjach. Ekscytujące wojenki półbogów, geniuszy i kosmitów mają jednak swój mroczny rewers: trafiają rykoszetem w zwyczajnych śmiertelników; powodują, że w niepowołanych rękach lądują odpryski pozaziemskiej technologii. Słowem, przynoszą ludzkości równie dużo szkody co pożytku. Oczywiście Watts to nie Ken Loach, ale i tak miło jest zobaczyć społeczny pazurek w wakacyjnym blockbusterze o facetach w trykotach.


Kolejnego powodu do radości dostarcza grany przez Keatona czarny charakter. W galerii nijakich marvelowskich łotrów o przerośniętym ego Adrian Toomes wyróżnia się za sprawą swojej… zwyczajności. Żaden z niego geniusz zła, raczej zaharowany przedsiębiorca zmuszony przez okoliczności do prowadzenia interesów na czarnym rynku. Sęp to trochę Iron Man à rebours – tak jak Tony Stark dorobił się na handlu śmiercią, ma zrobioną w chałupniczych warunkach latającą zbroję, a w przerwach między spuszczaniem Spider-Manowi łomotu dzieli się z nim paroma gorzkimi lekcjami.

Na tle facetów kobiece postaci z "Homecoming" wydają się zwyczajnie niedopisane. Marisa Tomei jako ciocia May pojawia się w zaledwie kilku scenach, które w zasadzie niczego nie wnoszą do filmu. Laura Harrier również nie ma za wiele do roboty – musi zjawiskowo wyglądać i czekać na moment, gdy scenarzyści wykorzystają ją do odpalenia fabularnej wolty. Z kolei Zendaya jest tu właściwie tylko po to, by… dostać większą rolę w następnej części. Oto kolejny problem nowego "Spider-Mana" – wbrew temu, co twierdzą amerykańscy krytycy, nie wnosi on żadnej nowej jakości do gatunku filmów o superbohaterach. To raczej kolejny udany odcinek serialu pt. "Marvel". Fanów usatysfakcjonuje, nieprzekonanych nie przekona, a bogatych producentów uczyni jeszcze bogatszymi. Interes kręci się dalej.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia kina superbohaterskiego zna wiele przypadków, gdy na przestrzeni lat kolejni reżyserzy sięgali... czytaj więcej
Trylogia o "Spider-Manie" w reżyserii Sama Raimiego okazała się przeciętnym, średnim i niewyróżniającym... czytaj więcej
Po wielu latach prób w końcu udało się Disneyowi i Sony dojść do porozumienia, dzięki któremu Spider-man... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones