Recenzja filmu

I że ci nie odpuszczę (2018)
Rob Greenberg
Eugenio Derbez
Anna Faris

Złote serce

Choć scenariusz filmu Roba Greenberga garściami czerpie z fabuły, w której główne role grali Kurt Russell i Goldie Hawn, to jednak obraz sprawia wrażenie dzieła autonomicznego, pewnie stojącego
Remake - nie ma chyba drugiego równie znienawidzonego przez widzów kinowych słowa na świecie. Twórcy "I że ci nie odpuszczę" bardzo wiele więc ryzykowali kręcąc nową wersję komedii "Dama za burtą". Na szczęście znaleźli sposób na zneutralizowanie złych konotacji wspomnianej kategorii filmów. Bo choć scenariusz filmu Roba Greenberga garściami czerpie z fabuły, w której główne role grali Kurt Russell i Goldie Hawn, to jednak obraz sprawia wrażenie dzieła autonomicznego, pewnie stojącego na własnych nogach.



Przepis na sukces okazał się bardzo prosty: Eugenio Derbez. Meksykański aktor od kilku lat konsekwentnie buduje w Hollywood swoją markę. Kiedy gra główne role, to zawsze jest to ten sam typ bohatera, zaś fabuły filmów są do siebie bliźniaczo podobne. W "Instrukcji nie załączono" był nieodpowiedzialnym lekkoduchem, który odkrył, co się w życiu naprawdę liczy i ujawnił przed światem, że ma złote serce, kiedy musiał się zająć wychowaniem dziecka podrzuconego mu przez byłą przelotną kochankę. W "Latynoskim ogierze" był nieodpowiedzialnym lekkoduchem, który czas spędzał na wydawaniu fortuny swojej bajecznie bogatej i dużo od niego starszej żony. Kiedy ta znalazła sobie nowego faceta-zabawkę, bohater został zmuszony do zamieszkania z siostrą i pomocy w wychowaniu jej syna. Pod ich wpływem odkrył, co się w życiu naprawdę liczy i - szok - ujawnił przed światem, że ma złote serce. Nie inaczej jest w "I że ci nie odpuszczę". Derbez gra tu nieodpowiedzialnego lekkoducha, który czas spędza na wydawaniu fortuny swojego bajecznie bogatego ojca. Kiedy w wyniku wypadku stracił pamięć, został zmuszony do zamieszkania z biedną sprzątaczką i pomocy w wychowaniu jej trzech córek. Pod ich wpływem odkrył, co się w życiu naprawdę liczy i - nie uwierzycie! - ujawnił przed światem, że ma złote serce.



Film ma wszystkie typowe cechy produkcji firmowanych nazwiskiem Derbeza. Znajdziecie więc tu sporo ciepłego i lekkiego humoru, gdy bohater zostanie wyrzucony poza nawias i ugnie się pod ciężarem odpowiedzialności. Meksykanin do perfekcji opanował odgrywanie postaci, które stawiają pierwsze kroki w prawdziwym życiu. I te sceny należą do najlepszych. Trudno na przykład nie podzielać radości współpracowników bohatera, kiedy wraz z nimi obserwujemy, jak odnosi porażki, wykonując nawet najprostsze (choć często fizycznie wymagające) prace budowlane. Komedia oferuje też wiele wzruszeń, gdy pusta powierzchowność bohatera pęka i jej miejsce zajmują prawdziwe emocje: miłość, empatia, altruizm, troska. I w tych scenach Derbez bryluje, z łatwością przemieniając filmowe klisze w pełne szczerości momenty.



Słabiej za to wypada wątek miłosny, co paradoksalnie robi dobrze filmowi - pomaga uniezależnić się od pierwowzoru z 1987 roku. Siłą tamtej produkcji była bowiem przede wszystkim ekranowa i pozaekranowa chemia łącząca Hawn i Russella. Tymczasem Anna Faris tworzy jedynie kontekst dla wyczynów Derbeza.  Stało się tak nie dlatego, że twórcy za mało miejsca poświęcili historii rozwijającego się między bohaterami uczucia. Po prostu cały ten wątek wygląda, jakby został doczepiony na siłę, co z kolei siłą rzeczy redukuje znaczenie postaci granej przez Faris. Nie zmienia to jednak faktu, że "I że ci nie odpuszczę" jest przyjemną, niezobowiązującą komedią, na której można się i pośmiać, i wzruszyć.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones