Recenzja filmu

Rampage: Dzika furia (2018)
Brad Peyton
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Dwayne Johnson
Naomie Harris

Zabawy dużych chłopców

"Rampage: Dzika furia" istniej tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, pozwala Dwayne'owi Johnsonowi wcielić się w chwata, który muskułami i chwytliwymi jednozdaniowymi wypowiedziami ratuje świat
Zdrowy rozsądek podpowiada, że każdy film fabularny powinien cechować się zbiorem scen tworzących logiczną całość – zwaną fabułą. Jednak realizując widowisko "Rampage: Dzika furia", nie kierowano się zdrowym rozsądkiem. Na szczęście.

 

Nowy film Brada Peytona dumnie obnosi się ze swoją szczątkową fabułą. Historia makiawelicznego koncernu, który tworzy technologię umożliwiającą genetyczne mutacje w celu siania destrukcji, jest wyłącznie pretekstem. "Rampage: Dzika furia" istniej tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, pozwala Dwayne'owi Johnsonowi wcielić się w chwata, który muskułami i chwytliwymi jednozdaniowymi wypowiedziami ratuje świat przed zagładą. Po drugie, pozwala specom od efektów stworzyć absurdalne zmutowane stwory, które sieją destrukcję ku uciesze gawiedzi. Oba cele zostały osiągnięte.

"Rampage: Dzika furia" ma więcej wspólnego z produkcjami typu "Rekinado" niż "Kongiem: Wyspą Czaszki". Od kultowego cyklu studia Asylum różni się jedynie lepszym scenariuszem, lepszą grą aktorską i zdecydowanie lepszymi efektami specjalnymi. Ma jednak tę samą obłędną akcję, w której prawa logiki i fizyki zostają radośnie zignorowane. Liczy się jedynie zabawa. Sceny akcji są więc absurdalnie przerysowane, a poziom ekscytacji osiąga podobne nasilenie, co w przypadku poważnego przedawkowania słodkości.

Dla wielu osób poziom prezentowany przez "Rampage" będzie nie do strawienia. I nie ma w tym absolutnie nic złego. Twórcy z premedytacją nakręcili film, który jest skierowany do bardzo konkretnego widza. "Dzika furia" zachwyci tych, którzy bawią się figurkami bojowymi, wymyślając najdziwniejsze misje dla swoich bohaterów. A także tych, którzy z figurek bojowych już wyrośli, ale na widowisku Peytona znów poczują się jak dzieci. 



W tym szalonym przedsięwzięciu idealnie odnalazł się Dwayne Johnson. Nie ma wątpliwości, że jest tym dla przygodowego kina akcji, kim dla kina kopanego był swego czasu Jean-Claude Van Damme. O dziwo, nie jest on jedynym atutem obsadowym w "Rampage: Dzikiej furii". Jeffrey Dean Morgan bez problemu dotrzymuje gwiazdorowi kroku. Razem tworzą duet o sporym potencjale, lepszy nawet od tego, jaki The Rock stworzył z Jasonem Stathamem w serii "Szybcy i wściekli". Do kompletu mamy jeszcze Malin Åkerman, która radośnie odgrywa postać czarnego charakteru.

Całość udekorowana została naprawdę widowiskowymi efektami specjalnymi. Cała finałowa rozróba to jedna wielka orgia dantejskich scen z przerośniętymi bestiami w rolach głównych. Czyni to z "Rampage: Dzikiej furii" kwintesencję niezbyt mądrego – ale przyjemnego – letniego widowiska. Na upały jak znalazł.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Już nie raz w filmowych światach ludzie przekonali się, że zabawa w Boga nie końćzy się dobrze. Dość... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones