Recenzja filmu

Gra tajemnic (2014)
Morten Tyldum
Benedict Cumberbatch
Keira Knightley

Zagraj to jeszcze raz. Sam.

"Gra tajemnic" nie jest filmem historycznym. To opowieść o człowieku i maszynie. Człowieku, którego nazywa się bestią, i maszynie, której na imię Christopher.
Łatwiej mu napisać list do Churchilla, niż opowiedzieć dowcip. Potrafi wykonywać w pamięci trylionowe obliczenia, ale nie wie, jak rozpoznać flirt. Alan Turing (Benedict Cumberbatch), aspołeczny geniusz matematyczny, staje na czele zespołu, którego zadaniem jest złamanie kodu Enigmy. Za murami Bletchley toczy się II wojna światowa - wewnątrz nich trwa codzienna wojna z czasem. Każdorazowe bicie zegara oznajmujące nadejście północy to bezlitosny, frustrujący komunikat: game over. Dopiero Joan Clarke (Keira Knightley) uświadamia Turingowi, że najtrudniejszej łamigłówki w historii nie rozwiąże sam. Pomoc pozostałych członków grupy, dotąd niepożądana, okazuje się niezbędna. Aby ją jednak uzyskać, najpierw musi zdobyć co innego - ich sympatię.



Trywialnym, banalizującym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że Morten Tyldum snuje jedynie narrację o przyjaźni rodzącej się pod płaszczem tajemnicy państwowej i presją odpowiedzialności za rozkład sił w światowym konflikcie. Nie sposób jednak nie dostrzec kwestii relacji międzyludzkich, których złożoność udało mu się oddać perfekcyjnie. Po odsunięciu na bok, oczywiście istotnych, historycznych okoliczności, naszym oczom ukazuje się obraz człowieka boleśnie doświadczonego przez los, samotnego i niezrozumianego. Próbującego odkryć tajemnicę wroga i jednocześnie toczącego bój z sekretami, których nie może wyjawić otoczeniu, oznaczałoby to bowiem wykluczenie z gry. Gry, której stawka to coś więcej, niż wygrana wojna z Niemcami.

Benedict Cumberbatch nie jest na ekranie wiarygodny. Jest boleśnie, namacalnie autentyczny. Ewentualne obawy powielenia, choćby w najmniejszym stopniu, przepełnionej ironią i cynizmem konwencji high-functioning sociopath nie urzeczywistniają się ani przez moment. Wewnętrznie rozdarty, towarzysko nieporadny, nieudolny nawet - Cumberbatchowski Turing budzi przede wszystkim litość i współczucie, dopiero później podziw. Niestrudzenie dąży do realizacji niewykonalnego, jednocześnie co rusz potykając się na najprostszych dla przeciętnego człowieka ścieżkach. Dźwiga na barkach błogosławieństwo i brzemię, dlatego nigdy tak naprawdę nie mamy poczucia, że odniósł sukces. Nauka, technologia, logika - to jedyne środowisko, w którym potrafi się odnaleźć. Tym podlejsze jest upokorzenie go i wykluczenie ze świata, poza granicami którego błądzi jak dziecko we mgle. Niemoralne staje się więc nie tyle zachowanie Turinga, co ocenianie go przez pryzmat orientacji seksualnej i w konsekwencji pozbawianie jedynej alternatywy dla życia w zamknięciu i zapomnieniu.



Maestria zasłużenie nominowanego do Oscara odtwórcy głównej roli to jedno; kunszt aktorów drugoplanowych - oto kolejny element składający się na tak wysoki poziom Gry. Na drugim brzegu charakterologicznej kreacji znajduje się przecież Matthew bloody Goode - niezawodnie przesycający Hugh Alexandra lekkością, charyzmą, i osobistym urokiem, ale także wybuchowością temperamentu. Wrażenie robi zarówno surowy, opanowany, majestatyczny wręcz Mark Strong, jak i niepozorny Matthew Beard - bohater sceny uświadamiającej widzowi, że cena, jaką trzeba było zapłacić za powodzenie misji, mogła być przytłaczająco wysoka. Jako Clarke, Keira Knightley pomaga Turingowi zrozumieć otoczenie i otoczeniu (a zatem także widzowi) zrozumieć Turinga. Wydobywa twarz skrytą dotąd w cieniu i próbuje przystosować ją do życia wśród ludzi. Zapewne z troski o nią hołdujący prawdzie Alan wybiera kłamstwo jako mniejsze zło.

Już od pierwszych minut filmu Alexandre Desplat udowadnia, że jest prawdziwym mistrzem budowania nastroju intymności przy pomocy nut. Mimo niewątpliwego rozmachu produkcji, jego kompozycje odróżniają "Grę tajemnic" od spektakularnych, lecz właściwie bezpłciowych soundtracków. Wszystko składa się na poruszający, biograficzny dramat poświęcony - o czym należy pamiętać - osobie Turinga, a nie roli Polaków w złamaniu kodów Enigmy. Adaptacja książki Andrew Hodgesa nie tylko wzrusza, zadziwia czy rozbawia. Nie musi, ale może wzbudzać refleksje. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że życie Turinga zniszczono w dwa lata, zaś pośmiertne ułaskawienie go zajęło aż sześćdziesiąt jeden.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Skandynawski reżyser Morten Tyldum nie przestaje mnie zachwycać. Zaczynał od prostych krótkometrażówek, a... czytaj więcej
Alan Mathison Turing był niepozornym angielskim matematykiem i kryptologiem, a także twórcą maszyny... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones