Recenzja filmu

Listy do M. 3 (2017)
Tomasz Konecki
Tomasz Karolak
Agnieszka Dygant

Zakochaj się na Święta

Film Tomasza Koneckiego działa niczym kubek herbaty z miodem i goździkami albo świeca Yankee Candle o zapachu cedru z cynamonem. Relaksuje i wprowadza w świąteczny nastrój.
Przyznaję: na kolejną część "Listów do M" czekałem jak karp na Wigilię. Mając w pamięci przeładowaną ckliwymi wątkami, marnotrawiącą talenty kilku aktorów dwójkę, obstawiałem, że zapatrzeni w tabelki w Excelu producenci zadowolą się tylko odcinaniem kuponów. Trzeci film okazał się tymczasem o klasę lepszy od poprzednika. Liczba fabularnych nitek została ograniczona, wzruszenia i humor wymieszano w rozsądnych proporcjach, a promieniejąca od gwiazd obsada dostała do zagrania ciut więcej niż ostatnim razem. Efekt? Film Tomasza Koneckiego ("Testosteron") działa niczym kubek herbaty z miodem i goździkami albo świeca Yankee Candle o zapachu cedru z cynamonem. Relaksuje i wprowadza w świąteczny nastrój.


Jak przystało na cykl, którego wszystkie odcinki rozgrywają się w Wigilię Bożego Narodzenia, "Listy do M." dbają o poszanowanie tradycji. Jedyna rozgłośnia radiowa w stolicy to wciąż Radio Zet, jedyna galeria handlowa to Arkadia, a Tomasz Karolak nadal jest najmniej sumiennym Świętym Mikołajem w dziejach kina. Tym razem jego bohater Mel – zamiast wsłuchiwać się w prośby podekscytowanych dzieciaków – przemierza wraz z synem Warszawę i okolice w poszukiwaniu niewidzianego od lat wyrodnego ojca. W tym czasie Agnieszka Dygant i Piotr Adamczyk próbują odnaleźć się w rolach dziadków, Borys Szyc ugania się za przestępcami i Magdaleną Różczką, zaś Filip Pławiak wzdycha do Katarzyny Zawadzkiej. Sztuczny śnieg sypie aż miło, Warszawa wygląda jak Londyn, a z głośników płyną dźwięki amerykańskich szlagierów o jemiole, choince i pocałunkach.

Tak, "Listy do M. 3" wciąż są tylko reprodukcją klasycznego "To właśnie miłość". Tak, scenarzyści odsmażają pomysły z poprzednich części i nie zawsze udaje im się zgrabnie domknąć rozpoczęte wątki. Tak, product placement mógłby być przemycany w bardziej subtelny sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że film Koneckiego ma w sobie wystarczająco dużo serdeczności i wdzięku, by przymknąć oko na wspomniane niedociągnięcia. Duża w tym zasługa odtwórców głównych ról. Taki Wojciech Malajkat mógłby czytać przed kamerą instrukcję obsługi lampek choinkowych, a i tak patrzyłoby się na niego z przyjemnością. Z kolei Andrzej Grabowski na pierwszy rzut oka znowu wciela się w chytrego prostaka, ale tym razem udaje mu się uszlachetnić swoją postać. Twórcom należą się również ciepłe słowa za wyciągnięcie spod lodu paru świetnych aktorów, których dawno nie widzieliśmy w kinie: Hanny Śleszyńskiej, Krzysztofa Kowalewskiego, Joachima Lamży i Grzegorza Heromińskiego. Każde z nich pojawia się na ekranie niczym zbłąkany wędrowiec i dostaje swoje pięć minut.



Sercem cyklu pozostał wątek wspomnianego już nieświętego Mikołaja Mela –safanduły, nieuleczalnego kobieciarza, fatalnego pracownika i troskliwego ojca.  Grający go Tomasz Karolak oraz partnerujący mu 9-letni Mateusz Winek wypadają fantastycznie jako duet rodem z Chaplinowskiego "Brzdąca". Ich ojcowsko-synowskie przekomarzanki, momenty czułości oraz sprzeczki to bez dwóch zdań najlepsze, najwiarygodniejsze emocjonalnie ustępy "Listów". Kolejny raz apeluję więc do producentów: proszę, nakręćcie spin-off o przygodach Mela!  Po polskim "To właśnie miłość" przyszła pora na rodzimego "Złego Mikołaja".  
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones