Recenzja filmu

Mała Wielka Stopa (2017)
Ben Stassen
Jeremy Degruson
Pappy Faulkner
Christopher Lee Parson

Średnia stopa

W filmie roi się od kolorowych zwierzęcych postaci skrojonych idealnie pod młodych widzów. Miejscami razi nieco komediowa łatwizna (...). Dorosłego widza może też zawieść absolutna
Choć bohaterowie "Małej Wielkiej Stopy" noszą amerykańsko brzmiące nazwisko Harrison, a w dubbingu ich imiona są swojsko spolszczone, film Bena Stassena i Jeremy’ego Degrusona to produkcja belgijsko-francuska. Taka już specyfika współczesnego rynku filmów animowanych: studia z całego świata celują w jeden uniwersalny, zglobalizowany styl "zero". W rezultacie co roku mamy w kinach zastępy europejskich albo azjatyckich animacji, które ślepo podążają tropem wielkich amerykańskich braci: Pixara, Disneya czy DreamWorks. Raz lepiej, raz gorzej. "Mała Wielka Stopa" nie wznosi się na wyżyny amerykańskich przodowników, ale też nie równa w dół wzorem niektórych chińskich podróbek. Trzyma średnią.


Francuskojęzyczny rodowód filmu skrzętnie ukryto: akcja toczy się w USA, fabuła oscyluje wokół amerykańskiego mitycznego zwierzęcia, a podstawowym gatunkowym punktem odniesienia jest hollywoodzka konwencja tak zwanego Kina Nowej Przygody. Zupełnie jak w kultowych filmach Spielberga czy Zemeckisa z lat 80. mamy tu (pozornie) zwykłego nastolatka z przedmieścia wplątanego w fantastyczną aferę. Adam Harrison, prześladowany przez grupę osiłków szkolny outsider, śladem swoich ekranowych poprzedników z "Powrotu do przyszłości" czy "E.T.", wkracza do świata niesamowitej nauki, nadprzyrodzonych stworów i prześladujących je złych korporacji. Jest nawet ubrany niczym Marty McFly. 

Młody bohater niespodziewanie odkrywa, że jest synem legendarnej Wielkiej Stopy. Zaczyna przejawiać szereg niezwykłych zdolności: błyskawicznie odrastające włosy, superczuły słuch i – oczywiście – przerost stóp. Twórcy dyskretnie nawiązują tu do konwencji superbohaterskiej genezy. Także w tym sensie, że cudowne zmiany, jakim podlega ciało Adama, stanowią metaforę dojrzewania. A skoro mamy supermoce, musimy mieć też superłotra: to prezes firmy zamierzającej schwytać Wielką Stopę i spieniężyć jego talenty w postaci płynu na porost włosów. Oczywiście starcie ze złym przedsiębiorcą będzie zaledwie pretekstem, który pozwoli wzmocnić rodzinę Harrisonów: Adam wraz z mamą zjednoczą się z jego zaginionym przed laty ojcem, prawdziwym Sasquatchem.


Stassen i Degruson potrafią grać w animowaną grę i sprawnie realizują gatunkowe wytyczne. Stassen – po wpadce z "Robinsonem Crusoe" wraca do rzetelnej formy z "Żółwika Sammy'ego 2". "Mała Wielka Stopa" ma dobre tempo i wiarygodnego, żywego bohatera. Animacja nie zachwyca płynnością, ale też nie obraża niczyjej godności. W filmie roi się od kolorowych zwierzęcych postaci skrojonych idealnie pod młodych widzów. Miejscami razi nieco komediowa łatwizna – a to pogardliwe żarty z prowincjonalnej wymowy, a to toporne puszczanie oka do rodziców: aluzje do "konta na Naszej Klasie" czy (nieco mniej oczywisty) cytat z "Better Call Saul". Dorosłego widza może też zawieść absolutna przewidywalność fabuły. Taki Pixar czy DreamWorks potrafią jednak umiejętniej żonglować gatunkowymi schematami – a przy tym wyciskać z nich sto procent śmiechu i wzruszeń. Ale dla 6-latka raczej nie będzie miało znaczenia, że tym razem dostaje zaledwie pięćdziesiąt procent. Wystarczy mu na przyjemnie spędzone półtorej godziny.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones