Recenzja filmu

Paryż może poczekać (2016)
Eleanor Coppola
Diane Lane
Alec Baldwin

Pocztówka z Imperium

Eleanor Coppola – żona Francisa i matka Sofii – dała światu pocztówkę idealną: francuska kuchnia, obyczaj, historia, sztuka ściśnięte w zgrabną kompozycję i pokolorowane pastelami. Wiemy
Carpe diem, foie gras, crème brûlée i do przodu. Jeśli kino zostanie kiedyś zdegradowane do rangi folderu reklamowego, "Paryż może poczekać" z pewnością będzie omawiany w filmówkach przyszłości jako dzieło kanoniczne. Eleanor Coppola – żona Francisa i matka Sofii – dała światu pocztówkę idealną: francuska kuchnia, obyczaj, historia, sztuka ściśnięte w zgrabną kompozycję i pokolorowane pastelami. Równie rzeczywiste, co śnieżnobiałe zęby, ultramarynowa woda i skóra bez porów na zdjęciach z Shutterstocka. Wiemy przecież, że podobne rzeczy – z lepszym lub gorszym skutkiem – robi Woody Allen, ale u niego część kasy od merostwa Paryża czy Londynu idzie na kilkadziesiąt malowniczych ujęć, a resztę ładuje się w historię i bohaterów. U Coppoli kolejność jest odwrotna: to fabuła – w zasadzie: fabułeczka – ma być pretekstem do budowy hiperrealistycznego wizerunku Francji. Takiego z wyobrażeń amerykańskich elit o europejskiej idylli, gdzie stereotyp ma tak dosłowną, papierową formę, że może być przekonujący chyba wyłącznie dla sparaliżowanych botoksem celebrytów z Los Angeles.


Film opiera się na starodawnym komediowym przeciwstawieniu: z jednej strony purytańscy, świetnie gospodarujący czasem i pieniądzem, za to okrutnie sztywni Amerykanie; z drugiej – cieszący się chwilą, zmysłowi i wyluzowani Francuzi. Anne – kobieta po pięćdziesiątce, żona bogatego hollywoodzkiego producenta – niby jest w małżeństwie szczęśliwa, ale wyjazd z mężem do Cannes to dla niej mała apokalipsa: zamiast klimatycznych wakacji na pierwszym planie lądują biznesy, plany zdjęciowe i negocjacje z aktorami. Kiedy więc współpracownik Michaela – filmowiec Jacques – proponuje bohaterce podwózkę do Paryża swoim oldschoolowym peugeotem, Anne szczególnie nie oponuje.

Jacques to rzecz jasna archetyp "typowego" Francuza z amerykańskiego snu – czarujący koneser dobrego jedzenia, wina, malarstwa, kultury i pięknych kobiet, wyznający prostą jak drut filozofię europejskich elit – ciesz się chwilą, korzystaj z życia i nigdzie się nie spiesz. Z autostopu robi się więc wycieczka krajoznawcza – podstarzały amant zabiera Anne do ważnych dla historii Francji miejsc, opowiada o rzymskich korzeniach miast, ale przede wszystkim – karmi i rozpija. W plastycznych zbliżeniach oglądamy kolejne kieliszki wypełnione winami z Prowansji i Burgundii, tacuszki z serami, półmiski z rybą, kurczakiem z Lyonu, bobem i rzeżuchą. Na deser serwuje się nam muzeum braci Lumière, galerię tkanin, rzymskie akwedukty i ruiny amfiteatrów. Czy wspominałem już, że to Rzym na Francji zbudowano, nie na odwrót? Po seansie chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, gdzie zaczyna się i gdzie kończy prawdziwa Europa...

Bardzo starałem się podejść do filmu Coppoli jak do seryjnej produkcji z cyklu "miło, łatwo i przyjemnie" i tym samym przyłożyć do dziełka adekwatne klisze gatunkowe: kina drogi i komedii romantycznej. Szkopuł w tym, że "droga" oznacza tutaj odpaloną nawigację i skoki po kolejnych punktach z TripAdvisora ("Ta restauracja jest podobno najlepsza w mieście"). Dostajemy nawet taktyczne sugestie, który zabytek najlepiej zaprezentuje się w kadrze – Anne jest zapaloną fotografką i z równą werwą chwyta instagramowy potencjał tortu czekoladowego, jak i fotogenię lyońskiej starówki. "Komedia" to z kolei galopada po wspominanych ultrastereotypach: każdy Francuz to wspaniały kochanek, a jak jeszcze nosi imię Jacques, to wszyscy maczo USA drżą i biegną do luster sprawdzać długość penisów. Gospodyni domowa z Nowego Jorku może i jest sentymentalna i nic nie wie o rozkoszach życia, ale – w przeciwieństwie do niepraktycznego żabojada – potrafi wymienić pasek klinowy w aucie. I tak dalej, i tym podobne.


Pal licho – pomyślałem sobie – może to i tanie pocztówki, ale jeśli pozwolą na dobrą zabawę publice – szczególnie takiej, która nie ma środków na wycieczkę krajoznawczą po Francji – to znaczy, że film jako tako wywiązuje się z funkcji "okna na świat". Tak się jednak ciekawie złożyło, że "Paryż może poczekać" oglądałem w towarzystwie kilkudziesięcioosobowej grupy seniorów. Co jakiś czas – dyskretnie – zerkałem więc na współwidzów – na ich twarzach z minuty na minutę tężało znudzenie. Nikt się nie śmiał, nikt nie protestował, nikogo pocztówki Coppoli nie obchodziły. Wtedy też dotarło do mnie: folder turystyczny wzbudza emocje tylko wtedy, kiedy sami jesteśmy w trakcie planowania upojnych wakacji. Za "typowym" Jacquesem mógłbym powiedzieć – ciesz się chwilą, ale pamiętaj też o życiu. Jeśli nawet tego brak, zostaje tektura, a stąd już krótka droga do lokowania produktu. A że w tym przypadku owym produktem jest Francja – cóż, niech nam żyje Imperium Rzymskie!
1 10
Moja ocena:
3
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones