Pod właściwym adresem

Jeśli pamiętacie jeszcze tytuł, w którym nadkładaliście kilometry, aby zachować stan gry na maszynie do pisania, "Resident Evil VII" jest dla Was. Jeżeli stęskniliście się za horrorem, w którym
Recenzujemy "Resident Evil VII"
Kto nie idzie naprzód, ten się cofa. Ewolucję cyklu "Resident Evil", po ponad dwóch dekadach i sześciu numerowanych tytułach, wciąż dyktują zmiany perspektywy i konwencji. Scenarzyści zawędrowali już w rejony kina klasy B, horrorów o zombie spod znaku George’a Romero, a nawet rozbuchanego kina akcji na hollywoodzką modłę. Historie opowiadano za pośrednictwem pre-renderowanych teł i trójwymiarowych postaci, kamerę ustawiano za plecami bohaterów, a do rozgrywki wkradały się sekcje platformowe i elementy skradanki. Nic więc dziwnego, że siódma odsłona serii to zarazem jej kolejny restart - zarówno tematyczny, jak i formalny. Z jednej strony mamy więc narracyjne novum - perspektywę pierwszoosobową oraz wykorzystanie ikonografii amerykańskiego południa do opowiedzenia historii zanurzonej w klasyce horroru. Z drugiej - powrót do czasów, w których łomot wyważonych przez wiatr okiennic przerażał bardziej niż ożywiona mutagenem potworność, zaś my, zamiast opróżniać kolejne magazynki, z duszą na ramieniu stawialiśmy każdy krok. 



 Podróż do wykreowanej z pietyzmem Luizjany to zarazem wędrówka po popkulturowym imaginarium kina grozy. W centrum fabuły mamy więc zdegenerowaną rodzinkę przywodzącą na myśl familię z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", są wątki kanibalistyczne i motywy zaczerpnięte z legend o voodoo, wreszcie - jest porośnięta bluszczem posiadłość, monument zaadaptowanej na potrzeby podmokłych terenów, francuskiej architektury. A jednak mylić będzie się ten, kto posądzi japońską produkcję o stylistyczną jednorodność. W późniejszych partiach rozgrywki coraz wyraźniejsze okazują się związki z konwencją torture porn, serią "Piła", a nawet horrorem spirytualistycznym oraz klasycznymi historiami o duchach. Twórcy odrobili lekcje z kina, literatury oraz konkurencyjnych gier - od "Silent Hill", przez "Outlast", po "P.T" - i konsekwentnie żonglują fabularnymi schematami. A przewodnikiem po tym gabinecie osobliwości nie jest tym razem ani komandos sił specjalnych, ani kiepsko uczesany rządowy agent, tylko najzwyklejszy Kowalski; facet, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Ethan Winters przyjechał na farmę rodziny Bakerów zaintrygowany wiadomością od zaginionej żony. Podgrzany w mikrofalówce kruk i gar wijących się robali nie wzbudzają jeszcze jego podejrzeń - najwyraźniej co kraj, to obyczaj. Po wymianie uprzejmości z domownikami oraz wystawnej kolacji ze spieczonym na wiór hipisem jako daniem głównym, bohater szybko zmienia jednak punkt widzenia, chwyta za giwerę i rozpoczyna własne, kuchenne rewolucje. Bon apetit!  


 
 Rezydencja Bakerów rodzi oczywiste skojarzenia z posiadłością Spencera z pierwszej części gry. Nie znajdziecie tu jednak ani złotych zastaw, ani aksamitnych draperii. Zatęchłe powietrze, przegniłe ściany, oblepione syfem meble, zbutwiałe obrazy - oto miejsce, w którym spędzicie parę stresujących godzin i które przygotuje was na wyprawę do okolicznych lasów, hangaru łodzi motorowych i starego, toczonego przez robale domostwa. Za sprawą wybitnego projektu poziomów niewielkie lokacje sprawiają wrażenie mini-labiryntów - przejścia krzyżują się, zapętlają, zaś niektóre skróty zaprowadzą nas w odległe, odwiedzone wcześniej miejsca. Tak skonstruowana przestrzeń ma zresztą ścisły związek z charakterem rozgrywki: nowa formuła zabawy zachęca do rozważnego planowania ruchów i zarządzania ekwipunkiem, nagradza ucieczkę i chowanie się po kątach, bezlitośnie każe za otwartą walkę. Sednem rozgrywki jest eksploracja oraz rozwiązywanie (nieco zbyt prostych) łamigłówek, z kolei twórcy budują napięcie w oparciu o wspomniane elementy. Arsenał dźwigamy niewielki, amunicja jest towarem deficytowym, podobnie zresztą jak zioła lecznicze i chemikalia. Te ostatnie pozostają najcenniejszą walutą w grze: łączymy je z prochem strzelniczym, by uzyskać pociski, mieszamy z zieleniną, aby stworzyć apteczki. Poszukiwanie ukrytych przedmiotów ułatwią nam wyostrzające percepcję psychostymulanty, z kolei w sytuacji podbramkowej warto skorzystać ze szprycy podnoszącej permanentnie siłę oraz wytrzymałość. Ekskluzywne fanty nabędziemy za zbierane w pocie czoła starożytne monety, zaś nasze zasoby poważnie uszczuplą starcia z bossami - zrealizowane z pomysłem, wyczerpujące, zogniskowane wokół różnorodnych patentów.   



 Na klimacie całości oraz dramatyzmie pojedynków cieniem kładzie się momentami sztuczna inteligencja. Chwile deziluzji pojawiają się zwłaszcza, gdy przeciwnicy blokują się pomiędzy szafkami, albo za sprawą marnej detekcji kolizji nie trafiają nas z odległości kilkunastu centymetrów. Owo nieszczególne wrażenie podsyca niestety tryb VR. Przygoda w goglach do wirtualnej rzeczywistości wygląda nie tylko gorzej niż zasadnicza gra (nihil novi sub sole). Pełna jest również graficznych bugów i uproszczeń - od "lewitujących" dłoni bohatera, po przenikające się tekstury. Jest to tym boleśniejsze, że "Resident Evil VII" stanowi małe arcydzieło wirtualnej scenografii i art designu, co widać zresztą jak na dłoni w trakcie fragmentów stylizowanych na horrory found footage. Gdy włożymy znalezioną kasetę VHS do odtwarzacza, rozpoczynamy grywalną retrospekcję. Poznając te mikro-fabuły, nie tylko budujemy kontekst dla całej opowieści i ułatwiamy sobie przygodę, wędrując po cudzych śladach. Są one przede wszystkim finezyjnym pastiszem całego podgatunku kina grozy. 



 Jako entuzjasta bezwstydnie głupawej „szóstki”, nie widzę w siódmej odsłonie sagi próby reanimacji umarlaka. To raczej inteligentnie pomyślana i perfekcyjnie wdrożona nowa strategia narracyjna. I nie pomylicie tej przygody z żadną inną, nawet z tymi, które są tak wyraźnie wdrukowane w jej DNA. Jeśli pamiętacie jeszcze tytuł, w którym nadkładaliście kilometry, aby zachować stan gry na maszynie do pisania, łyknąć ziółka dla kurażu, a przy okazji schować w skrzyni bez dna korbkę i żelazko, "Resident Evil VII" jest dla Was. Jeżeli stęskniliście się za horrorem, w którym najzwyklejsza animacja uchylania drzwi przyspiesza puls, a najcichszy szmer przyprawia o kołatanie serca, możecie bez wahania przyjąć zaproszenie Bakerów. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Resident Evil" to jedna z najsłynniejszych marek w świecie gier wideo. Zapoczątkowana w 1996 roku, seria... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones