Powtórka z rozrywki

"Destiny 2" przy dźwięku fanfar i ogromnej kampanii marketingowej trafiło wreszcie na konsole. Czy nowa gra Bungie jest warta grzechu czy też może mamy do czynienia z produktem co najwyżej
"Destiny 2" - recenzja
"Destiny 2" przy dźwięku fanfar i ogromnej kampanii marketingowej trafiło wreszcie na konsole. Czy nowa gra Bungie jest warta grzechu czy też może mamy do czynienia z produktem co najwyżej niezłym?



Największym problemem "Destiny 2" jest to, że nie ma w niej zbyt wiele nowego – już widzieliśmy te miejscówki, strzelaliśmy z podobnych broni i tak dalej. Wyraźnie widać, że sequel potraktowano tak, jakby to był pakiet misji fabularnych do jedynki albo po prostu reboot pierwszej części. Żeby było upiorniej, powtórzy się tu schemat znany już z poprzedniczki, to znaczy: dostaniemy nieco treści w podstawowej wersji gry, a potem trzeba będzie za ciężkie pieniądze dokupować kolejne dodatki i rozszerzenia. Nawet zmiany, które dotknęły klasy, nie są aż tak miażdżące. To raczej kwestie poboczne i nierzadko kosmetyczne, gdyż każdy, kto spędził choć kwadrans z jedynką, od razu odnajdzie się w niuansach klas w części drugiej.



Oczywiście nie jest tak, że gra w ogóle się nie zmieniła. Dopracowano przecież i doszlifowano masę mniejszych czy większych elementów rozgrywki, a oprócz tego, a może przede wszystkim, dodano pełnowymiarowy tryb fabularny. Oczywiście i jedynka niby miała jakąś tam historię, ale nie ma co ukrywać, że była ona zrobiona po macoszemu i dopiero wraz z dodatkami zyskała kolorków. Tu już od samego wstępu mamy do czynienia z porządną fabułą, w której zgodnie z nieco obcesową ekspozycją poznajemy tych dobrych, zło zyskuje konkretną twarz, a my dostajemy misję o jasno określonym celu. W kampanii, co ciekawe, odnajdą się też gracze, którzy nie mieli zbyt wiele do czynienia z pierwszą odsłoną "Destiny". To niewątpliwie zaleta, bo nie problem skusić starych wyjadaczy kolejną porcją lore oraz historyjek, cała rzecz w tym, by przyciągnąć i osoby, które wcześniej nie znały tej produkcji. 



Na pewno wiele grze dało przeprojektowanie systemu misji i patroli. Dawniej, co tu ukrywać, "Destiny" było raczej poletkiem do mozolnego grindu i poszukiwania przedmiotów. Teraz, nawet na mapie świata, gdy już wylądujemy w jakimś miejscu, możemy łazić do woli i dawać się odciągać od głównego celu przez różne poboczne aktywności. System wydarzeń publicznych działa tu podobnie do "Guild Wars 2", choć oczywiście na mniejszą, kameralną skalę. Jeśli tylko znajdziemy się w pobliżu jakiegoś bossa i wydarzenia, możemy doń dołączyć, postrzelać ramię w ramię z innymi graczami w jakiegoś wielkiego niemilucha, a następnie zgarnąć nagrody.



Problemem jest strzelanie, a w zasadzie kwestia czułości analogów na padzie. Ta jest bowiem dość toporna – obracamy się niezwykle, nawet jak na konsolowe standardy, powoli albo dostajemy drgawek. Ktoś powinien popracować nad tzw. dead zones, czyli martwymi strefami na padzie. Gdyby nie ten mały feler, strzelałoby się naprawdę genialnie, bo akurat tworzenie shooterów to coś, co Bungie potrafi od lat. Oczywiście problemem jest też zmora PlayStation, czyli ekrany ładowania. Jest ich sporo i nieco się naczekamy, zanim przyzwyczaimy się do tych chwilowych zająknięć w rozgrywce. W strzelaniu zaś poczyniono nieco zmian, z czego najważniejszą jest kwestia osłon. Teraz musimy do niej dopasować, by tak rzec, kolor broni, a w zasadzie typ zadawanych obrażeń. Tylko wtedy szybko zdejmiemy osłony z wroga. Pojawiło się także sporo nowych pukawek, choć jeśli chodzi o ich rodzaje, niewiele tu zmian. Mamy wciąż pistolety maszynowe, rewolwery oraz nieśmiertelne karabiny maszynowe. Broń ciężka to naturalnie wszelakie granatniki, rakietnice czy ogromne strzelby, wszystkie zasilane specjalną amunicją. Zmiany dotknęły także odcieni (shaderów) broni. Teraz są to przedmioty jednorazowego użytku, więc lepiej potrzymać je do momentu, gdy nie będziemy zmieniać broni co kwadrans.



Wizualnie "Destiny 2" jest wspaniałe i wysmakowane. Niezależnie od tego, czy akurat bujamy się na chybotliwych kładkach gdzieś na Tytanie czy też zapuszczamy się w ostępy rozrośniętej niczym w "The Last of Us" europejskiej strefy śmierci, wszędzie czekają na nas fantastyczne miejscówki, przepiękne plenery oraz całkiem ostre tekstury. Podobnie na najwyższym poziomie stoi udźwiękowienie. Choć muzyka nie zawsze zgrywa się z wydarzeniami dziejącymi się na ekranie, to ogółem stanowi świetne uzupełnienie rozgrywki. Niestety, jeśli gracie w polskiej wersji językowej, przygotujcie się na klasykę polskiego dubbingu: dziwne pauzy, drewniane głosy i teatralną emfazę. Lepiej przełączyć język w konsoli na angielski i ściągnąć oryginalny pakiet głosów, w tym Nathana Filliona oraz Lance'a Reddicka. 



Czy warto zagrać w "Destiny 2"? Na pewno, zwłaszcza jeśli nie znacie pierwszej części. To bardzo ciekawa, sieciowa produkcja, która zapewni minimum 30-40 godzin grania przed dotarciem do ostatecznej rozgrywki, czyli pierwszego rajdu, który niedawno pojawił się w grze. Jeśli zaś pierwsza część nie ma przed wami tajemnic to albo połkniecie bakcyla od razu, bo gra zrealizowana jest na zasadzie "więcej tego samego", albo rzucicie ją po kwadransie w kąt. Poza tym wszystkim jest to zwyczajnie dobra rzecz.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones