Wściekłe pięści

Nintendo nie byłoby sobą, gdyby wydało normalną bijatykę w stylu "Tekkena" czy "Street Fightera". Zawsze musi jednak wsadzić do swoich gier coś dziwnego, co obowiązkowo podzieli graczy. Tym razem
Wściekłe pięści - recenzja "ARMS" na Nintendo Switch
Nintendo nie byłoby sobą, gdyby wydało normalną bijatykę w stylu "Tekkena" czy "Street Fightera". Japońska firma, choć znana z tłuczenia w kółko tych samych gier, gdy już decyduje się na stworzenie czegoś nowego, to wypuszcza rzeczy wielkie, pokroju "Splatoona" czy "Breath of the Wild". Zawsze jednak musi wsadzić do swoich gier coś dziwnego, co obowiązkowo podzieli graczy – jak na przykład sterowanie ruchowe w bijatyce w 2017 roku. Jakimś cudem eksperyment o nazwie "ARMS" im się udał i wyszła z tego świetna gra.



"ARMS", co może sugerować sama nazwa gry, to bijatyka, w której walczymy jedynie przy użyciu rąk naszych bohaterów. Domyślnym sterowaniem jest sterowanie ruchowe, w którym łapiemy dwa Joy-Cony i gra z niesamowitą dokładnością odczytuje nasze gesty. Właśnie, gesty – twórcy wiedzieli, że przenoszenie ruchów naszych rąk do gry 1:1 zrobiłoby z niej diabelsko męczący i frustrujący tytuł (były takie próby na Xboksie 360), dlatego lekki wymach ręką powoduje ten sam efekt, co silny i szybki ruch. Schemat sterowania został w ogóle świetnie przemyślany – przechylenie dwóch Joy-Conów do przodu, tyłu, w lewo czy w prawo skutkuje ruchem naszej postaci w tym kierunku; złożenie rąk do środka to blokowanie, zaś pod kciukami mamy przyciski L i R odpowiedzialne za unik i skok. Niestandardowo zacząłem ten tekst od sterowania ruchowego, jednak jest to coś, czego najbardziej obawiali się gracze – w końcu ile było gier, w których ta funkcja nie działała dobrze? Na szczęście Nintendo przewidziało scenariusz, w którym ktoś nie chce machać rękoma (albo z powodów zdrowotnych nie może) i istnieje również możliwość grania na trzymanym poziomo Joy-Conie, dwóch włożonych w grip oraz Pro Controlerze. Tak czy inaczej – sterowanie wypada wyśmienicie i ani razu nie pojawiły się problemy.



"ARMS" nie kryje tego, że jest grą stworzoną z myślą o wspólnej zabawie. Cztery Joy-Cony, dwóch graczy przez jednym telewizorem i podzielony ekran – to domyślny sposób rozgrywki, w którym gra bryluje. Istnieje oczywiście możliwość grania samemu, czy to w trybie Versus z komputerem, czy też w Grand Prix, ale sprawdza się to jedynie jako miejsce do potrenowania i przygotowania się na zabawę z drugim graczem. Wspomniany Grand Prix to po prostu seria dziesięciu pojedynków, które rozgrywamy wybraną postacią z kierowanymi przez komputer przeciwnikami na wybranym przez nas poziomie trudności (polecam od razu grać na czwartym, wtedy odblokowują się mecze rankingowe online). Jest też parę minigierek takich jak siatkówka, koszykówka, fale botów czy zbijanie talerzy, jednak w trybie solo nudzą się po kilku razach. Zabrakło trybu fabularnego – fabuła mogłaby być byle jaka, byle tylko było coś, co mogłoby zająć nas na parę godzin.



Co do rozgrywek z innymi graczami to przygotowano multum różnych opcji. Do wspomnianej już gry na podzielonym ekranie na TV we dwóch dochodzą pojedynki 2 na 2, również na podzielonym ekranie, choć tu już z telewizorem mniejszym niż 60 cali może być trudno. Do tego oczywiście zabawa online z innymi graczami oraz możliwość lokalnego łączenia ze sobą Switchów – zarówno w trybie przenośnym (gra na przyciskach), jak i w trybie biurkowym (sterowanie ruchowe).

Sama rozgrywka może się wydawać mało dynamiczna, ale zapewniam, że to zależy od wprawy grających. Początkowe walki to powolne wyprowadzanie ciosów i ewentualne chodzenie na boki, jednak po kilkunastu dniach ogrywania moje pojedynki z córką są już tak szybkie, że często gubię się w tym, co akurat dzieje się na ekranie. I przyznaję, że często przegrywam.



Na premierę gra oddaje do naszej dyspozycji dziesięciu zawodników wraz z dedykowanymi im arenami. Każda postać ma zarówno specjalne cechy, jak i pewne ograniczenia, tak aby każdy znalazł idealnego dla siebie zawodnika. Projekty postaci są fantastyczne, tak samo jak i przypisane im plansze, ale to Nintendo, więc czego innego mogliśmy się spodziewać? Każdy bohater ma też trzy dostępne "ręce", które wybieramy przed każdym pojedynkiem. Odpowiedni dobór "rąk" jest kluczem do sukcesu przy starciach z lepszymi graczami. Co ważne, Nintendo zapowiedziało, że będzie po premierze wspierać grę nowymi postaciami, arenami i "rękami" udostępnianymi zupełnie za darmo – szacun za to.

Chwalę tę grę i chwalę, ale nie jest bezbłędna. O problemach samotnych graczy już wspominałem – "ARMS" może im się wydać nudną i nieciekawą grą. Istnieje oczywiście opcja podkręcenia poziomu trudności sterowanych przez konsolę zawodników, jednak już na czwartym z siedmiu zaczynają się naprawdę hardkorowe pojedynki, które trudno wygrać. Dla niektórych może to być problemem, bo przecież gra nie wpuści nas do online’u bez skończenie Grand Prix na 4 poziomie – wypadałoby to spatchować. Tym, co raczej już nie nadaje się do patchowania, jest tragiczny system zdobywania nowych "rąk". Otóż twórcy wymyślili sobie, że nasi bohaterowie będą mogli używać "rąk" innych postaci – superpomysł, szkoda, że wykonanie spartolone. Sprawa wygląda następująco – za zabawę w którymkolwiek z trybów otrzymujemy monetki, za które wykupujemy się dostęp do trybu zdobywania nowych "rąk". Kiedy już uzbieramy 50 monet (najniższy próg aby coś zdobyć), gra przenosi nas do trybu zbijania talerzy, gdzie co jakiś czas losowo pojawiają się wielkie pudła z "rękami" innych postaci. Najgorsze jest jednak to, że dla każdej z postaci musimy każdą z "rąk" oddzielnie odblokować. Nawet wolę nie liczyć, ile to może zająć czasu, a jakby tego było mało – mogą Wam się trafić "ręce", które już macie. Beznadziejnie to pomyślano i szczerze, nie mam w ogóle ochoty zdobywać nowych "rąk" dla mojej ukochanej Twintelle.



"ARMS" jest pierwszym tytułem Nintendo tworzonym od podstaw na Switcha, co od początku widać po oprawie graficznej. Nie żeby "Mario Kart 8 Deluxe" i "Zelda: Breath of the Wild" były brzydkimi grami – są piękne, ale jednak w rozkroku pomiędzy generacjami. "ARMS" wygląda super zarówno w trybie TV, jak i przenośnym, działając dodatkowo w stałych 60 klatkach na sekundę. Tam, gdzie brakuje mocy obliczeniowej Switcha, gra nadrabia stylem i projektem, finalnie prezentując się urzekająco. Ciekawie rozwiązano kwestie rozdzielczości – grając samemu, mamy 1080p, bawiąc się z kimś na podzielonym ekranie jest 900p, a dopiero przy grze w cztery osoby na jednej konsoli rozdzielczość spada do 720p i 30 klatek na sekundę. Do tego wszystkiego Nintendo zastosowało swój znany myk i tytułowy utwór z gry nagrało w kilkunastu różnych wersjach, przypisując je konkretnym postaciom. Niby cały czas słuchamy tego samego, ale jakby inaczej.



Nie tylko Nintendo i jego fani, ale cały rynek gier potrzebuje więcej takich gier jak "ARMS". Odważnych, szalonych, starających się zrobić coś nowego w pozornie skostniałym gatunku. Boli trochę mała ilość zawartości dla samotnych graczy, co gra stara się nadrabiać trybami do multi. Mam nadzieję, że twórcy zrobią coś z systemem odblokowywania "rąk" oraz trochę przykręcą poziom trudności. Na tę chwilę "ARMS" to bardzo dobra gra, która system sellerem się nie stanie, ale bez wątpienia jest tytułem, który każdy posiadacz Switcha musi mieć na swojej półce. Już czekam na sequel.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones