Waga zwycięstwa

"Najszczęśliwszy dzień jego życia" stanowi filmowy wehikuł czasu: cofa nas do innego kina, innej mentalności. Czarno-biała, paradokumentalna faktura taśmy 16 mm z grubym ziarnem i dużym
Filmy o bokserach, niezależnie od artystycznych ambicji twórców, niemal zawsze wpisują się w sportowy schemat "drogi do zwycięstwa". Źródłem napięcia, głównym fabularnym pytaniem jest w nich: czy bohater wygra? Czy podniesie się po kolejnych ciosach – wymierzanych nie tylko przez przeciwników na ringu, ale i przez samo życie? Czy pokona przeciwności i zatriumfuje? Mniejsza o to, czy zdobycie mistrzowskiego pasa będzie fabularną puentą czy zaledwie epizodem burzliwego bokserskiego życiorysu; mniejsza o to, czy oglądamy opowieść o Rockym czy o Jake'u La Motcie. Bohater bokser zawsze chce wygrać, a my zawsze chcemy, żeby wygrał. A co, jeśli nie?



Fiński "Olli Mäki. Najszczęśliwszy dzień jego życia" zrywa z tradycją "sportowego ducha" i "kibicującego widza". Oparty na prawdziwej historii z lat 60. film Juho Kuosmanena ciekawie pogrywa sobie z mechanizmem projekcji-identyfikacji. Zasada jest prosta: pokażcie widzowi postać i wskażcie cel, do którego ona dąży, a widz automatycznie zaczynie trzymać kciuki. Sprawa komplikuje się jednak, kiedy stosunek samego protagonisty do wyznaczonego celu jest co najmniej ambiwalentny. Zupełnie jak w przypadku tytułowego Mäkiego. 

Olli (Jarkko Lahti) to fiński bokser mający zmierzyć się z amerykańskim mistrzem. Na każdym kroku ktoś mu gratuluje, życzy powodzenia, wszyscy widzą w nim bohatera narodowego. Wokół niego wyrasta cały przemysł: trener (Eero Milonoff) nieustannie przypomina mu o zainwestowanych w niego nadziejach i pieniądzach, po salce treningowej kręci się ekipa filmowa, między kolejnymi sparringami Olli musi brać udział w bankietach i sesjach zdjęciowych. Mäki to jednak prosty chłopak, który chciałby po prostu trenować, boksować i spędzać czas z ukochaną Raiją (Oona Airola). Jak uświadamia mu trener, nie da się jednak walczyć o mistrzostwo w baraku na wsi z tatą sprzedającym bilety i mamą sprzedającą przekąski. 

Olli przypomina nieco bohaterów filmów spod znaku brytyjskich "młodych gniewnych": "Sportowego życia" Lindsaya Andersona czy "Samotności długodystansowca" Tony'ego Richardsona. Angielscy reżyserzy opowiadali w nich – podobnie jak Kuosmanen – o konflikcie między jednostką a społeczeństwem, między indywidualnością a autorytetem. Chłopaki z nizin dostawały tam szansę społecznego awansu na skrzydłach sportowego talentu, ale ścieżka kariery wymagała pójścia na kompromisy. Podobnie jest w przypadku Ollego: za pięć dwunasta dopadają go wątpliwości, ma problem z pogodzeniem sprzecznych priorytetów. 



Rozgrywa się tu rodzaj psychomachii, walki o duszę: w jednym narożniku stoi trener obiecujący sportowe szczyty, ale wymagający w zamian bezwzględnego poświęcenia, w drugim – dziewczyna, symbolizująca perspektywę ciepłego, rodzinnego życia, tyle że bez mistrzowskiego pasa. Nie jest to prosty wybór między dobrem a złem, szale się równoważą. Dylemat intryguje tym bardziej, że Olli jest mało wylewnym, zamkniętym bohaterem, który stawia opór widzowskiej analizie. Prostota i szczerość postaci wydobyte przez Lahtiego kupują mu naszą sympatię, objawiają się w prostych odruchach, interakcjach z dziećmi, z Raiją. W obliczu trenerów, mediów, sponsorów Mäki trzyma jednak gardę, robi unik, chowa się.

Przez cały film powraca jeszcze jedno pytanie: czy Mäki zdąży schudnąć do wagi piórkowej, którą – najwyraźniej z osobistych pobudek – wymusił na nim trener? Bokser stara się zgubić kilogramy domowymi sposobami: prowokując wymioty, wchodząc do sauny ubrany po czubek głowy. Sport nie jest tu jeszcze współczesną machiną do produkcji medialnych cyborgów, to jego siermiężna wersja – ale już wystarczająco bezwzględna, by przytłoczyć skromne ideały Ollego.Kuosmanen wydobywa szczegóły, które z dzisiejszej perspektywy trącą myszką, skansenem: bokserzy trenujący w swetrach, mecz o mistrzostwo rozgrywający się pod gołym niebem, na stadionie olimpijskim. 

"Najszczęśliwszy dzień jego życia" stanowi filmowy wehikuł czasu: cofa nas do innego kina, innej mentalności. Czarno-biała, paradokumentalna faktura taśmy 16 mm z grubym ziarnem i dużym kontrastem nie tylko przywołuje kino nowofalowe z epoki. Jest też jak patyna, spod której wyłania się obraz lat 60., gdy dopiero raczkowały dominujące dziś społeczne tendencje. W jednej ze scen Olli zagląda za kulisy jarmarcznego show, widzi, jak wpadająca do wody dla uciechy tłumu kobieta zdejmuje perukę, ściera makijaż. Kuosmanen zrywa tu szwy spektaklu, podpowiada nam analogię między bokserem a performerką. Pokazuje, że sport przypomina czasem cyrk, wyścig prących na szkło szczurów. Oto paradoks sytuacji "naszego chłopaka" Ollego: sportowe spełnienie niekoniecznie będzie dla niego spełnieniem osobistym. Dziś, w czasach dynamicznego rozwoju mediów i spektaklu, takie dylematy ulegają jedynie spotęgowaniu. Ale chyba też powoli przestają być dylematami: szala przechyla się na korzyść spektaklu, przymiotniki "osobiste" i "publiczne" niebezpiecznie zbliżają się do siebie. Dlatego może warto przypomnieć sobie o Ollim.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones