Recenzja filmu

Spider-Man: Homecoming (2017)
Jon Watts
Artur Tyszkiewicz
Tom Holland
Michael Keaton

Welcome to my world, world of Peter Parker!

"Spider-Man: Homecoming" przełamuje schematy i robi to w widowiskowym, niespodziewanym dla mnie stylu. Peter Parker (Tom Holland) po prostu tym "człowiekiem pająkiem"  już w tej produkcji
Niesforny fotoreporter amator pracujący nieco dla "Daily Bugle" lub jako młodziak z "Midtown Highschool" w Nowym Jorku to obraz Petera Parkera znanego z pierwowzorów komiksowych lub z ich późniejszych kinowych adaptacji i seriali animowanych. Filmowa rzeczywistość do tej pory zaszczyciła nas dwiema "pajęczymi" seriami, w których za każdym razem mieliśmy innego Parkera, bohatera obdarzonego dodatkowym genomem pająka. Począwszy od świetnej pierwszej trylogii z Tobeyem Maguire'em, w której swoje ekranowe początki miał "człowiek pająk" – czyli tzw. próba "z czym to się je", a skończywszy na nieco rozrywkowej i nieco bardziej luźnej duologii: "The Amazing Spiderman" z Andrew Garfield, otrzymywaliśmy produkcje, w których wraz z zachowaniem klasycznego konceptu fabularnego przedstawiano nieco inną historię Petera Parkera – jego drogę do bycia superbohaterem. W przypadku pięciu poprzednich filmów o Spider-Manie, które wypadły naprawdę bardzo dobrze, można doszukiwać się próby odnalezienia Świętego Graala dla sylwetki Spider-Mana, tzw. złotego środka, czyli wykreowania dzieła idealnego i najbardziej przystępnego.


Warto zwrócić uwagę, iż każdy nowy cykl o pajęczym herosie to nowy styl, to nowa idea, nowe postacie i nowe plany. W ten sposób przyzwyczaja się fanów do ciągłych zmian i wymusza uzbrojenie się w nadludzką cierpliwość, bo kto wie, czy kolejny etap z nowym, ale i jednocześnie starym Peterem Parkerem będzie ostatnim, określanym mianem najlepszym w historii filmem o Spider-Manie, a może i nawet o superbohaterze w ogóle? Czy "Spider-Man: Homecoming" zasłużył sobie na miano "debeściaka" i absolutu, który kto wie, czy nie skończy się na więcej niż dwóch lub trzech filmach?

Wszystkie hollywoodzkie obrazy, w których przedstawiano postać Spider-Mana, do tej pory robiły to od zaprezentowania dnia, w którym ot tak zwyczajny przeciętniak, jakby wybrany spośród tłumu milionów innych nowojorczyków, nie ważne czy to student czy fotoreporter, nagle w wyniku ukąszenia genetycznie zmodyfikowanego superpająka staje się człowiekiem o nadludzkich zdolnościach, którego życie zmienia się diametralnie z dnia na dzień. "Spider-Man: Homecoming" przełamuje te schematy i robi to w widowiskowym, niespodziewanym dla mnie stylu. Peter Parker (Tom Holland) po prostu tym "człowiekiem pająkiem" już w tej produkcji zwyczajnie jest i to od momentu tuż przed "Captain America: Civil War". Pierwsze kilka minut najnowszej produkcji o sympatycznym 15-letnim "człowieku pająku" swym pomysłem kupiło chyba największe marudy i sceptyków spośród sceptyków. Parker dzięki własnej kamerce zaczyna kręcić materiał video, taki swoisty "found footage". Początkowo wygląda to w miarę normalnie. Luzacki, oldschoolowy rudzielec siedzi w luksusowym pojeździe i nagrywa otaczający go, mijany przez auto krajobraz. Nie brakuje przy tym komentarzy Petera, w których to młodziak wyraźnie ekscytuje się na myśl o tym z kim przyjdzie mu się spotkać. Przez obiektyw kamery przemyka mu twarz szofera limuzyny: Happy’ego Hogana (Jon Favreau), którego od razu możemy rozpoznać. To pomocna dłoń ekscentrycznego miliardera i świetnego inżyniera: Tony’ego Starka (Robert Downey Jr.), do którego pokrótce kierują nas niewyraźne, przeskakujące ujęcia z kamerki młodziaka. Peter wreszcie osiąga swój cel podróży. Spotkanie ze swoim idolem staje się pozytywnym ale i paraliżującym dla niego przeżyciem. Nie dość, że Stark dostrzegł fenomenalne "pajęcze" zdolności Parkera, to podarował mu posrebrzany, gruby neseser, w którym znajdował się specjalnie przeznaczony dla niego: zaawansowany technologicznie, obdarzony świadomym interfejsem strój. Tuż po jego założeniu, siateczkowy materiał dopasowuje się do ciała nastolatka, nadając mu w ten sposób elastyczność, wytrzymałość i właściwy krój. I tu robi się najciekawiej, gdyż ujęcia z ,"Captain America – Civil War" z udziałem "Spider-Mana", niespodziewanie przedstawiane są z perspektywy Petera i to w niniejszej współprodukcji Marvel Studios i SONY, co można z kolei traktować jako krótki spin-off i jednocześnie przedłużenie zdarzeń po konflikcie "Civil War". Ostatnie poprawki pierwszego stroju od Starka i Peter rusza do akcji. Fascynacja, od której chłopak prawie eksplodował w końcu znajduje ujście. "Siusiumajtek" zostaje wezwany przez Iron Mana. Jeden skok, przechwycenie siecią tarczy Kapitana Ameryki (Chris Evans), namieszanie w jego Teamie i "Spidey" momentalnie realizuje te swoje upragnione 5 minut. Szaleńczy entuzjazm oraz wciąż wypływająca energia Parkera po wykonanym zadaniu i te jego cudowne słowa w stylu:"Hey dude! It’so awesome!" sprawiają, że stawia go to jako bohatera, z którego tryska wręcz naturalna radość, czysta satysfakcja z wykonanego zadania, satysfakcja z włożonego wkładu, z bycia herosem. To nie drażni lecz po prostu cieszy, bo do tej pory każdej poprzedniej wizji Spider-Mana lub innemu bohaterowi towarzyszył jakiś patos, powaga skupienie, bez krzty większego uśmiechu i radości podczas dokonywania czegoś wielkiego. W ten sposób ,"Spider-Man: Homecoming" przełamuje Tabu i narzucone koncepty wiecznie skupionego i obciążonego oddaniem się posłudze ku dobru obywateli herosa. Ten film stwarza okazję by nazwać Parkera: Deadpoolem rzucającym pajęczymi sieciami, którego jakoś doprowadziło się do porządku.


Oprócz wyżej wspomnianej przeze mnie naturalności, produkcji "Spider-Man: Homecoming" towarzyszy zwyczajny, lekki i to bez żadnego wymuszenia humor, który na tle jej całości staje się spoiwem łączącym w sposób fenomenalny: efekty graficzne, zwłaszcza te ukazujące fikuśny, akrobatyczny sposób poruszania się Spider-Mana podczas testowania stroju między wieżowcami Nowego Jorku i w trakcie walk z Sępem (Michael Keaton), z fabułą i poszczególnymi sylwetkami. Młodzieńcza ciekawość i zachwyt ze wspólnych dokonań – czyli najzwyklejsze w świecie gagi Neda (Jacob Batalon) i jego kumpla Petera Parkera (Tom Holland) , a m.in. ten o niedokończonej budowie "Gwiazdy Śmierci" z klocków LEGO urzeka, bawi i nasyca zmysły widza satysfakcją i radością. Peter i jego kompan to typowe "nerdy", z tym, że Peter trzyma w tajemnicy pewien sekret, który w dość nieoczekiwany i śmieszny sposób zostaje ujawniony. Bezszelestne skradanie się do pokoju, wejście przez lekko podniesione okno, kilka pajęczych ruchów po suficie, przymknięcie drzwi i opadnięcie na podłogę. To nic tak naprawdę nie daje, gdy w pobliżu czai się Ned (Jacob Batalon). Tego jak bardzo zaskoczony był Ned, nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Kolega Petera wystrzeliwuje jak z procy i to z serią pytań i niekończącym wyrażaniem swej ekscytacji. "You are Spider – Man from Youtube!" czy "Are you Avenger?" to przykłady wypowiedzi Neda, które oczarowały mnie zupełnie. Uwierzcie mi, od tego momentu "rogal" z mojej twarzy już nie zniknie. Zaczyna się wspaniała przygoda Petera, zaczyna się cały jego świat. "Spider-Man: Homecoming" nie jest kolejnym obrazem o "człowieku pająku" lecz jest filmem o zwyczajnym młodziaku, który do roli prawdziwego herosa musi nabrać doświadczenia.


Kreacja antagonisty "Spider-Mana" wyszła brawurowo. Nie ma się co oszukiwać, Michael Keaton w roli Vulture'a sprostał moim oczekiwaniom. Zagrał łotra, który po Inwazji Chitauri na Nowy Jork był jeszcze zwykłym budowlańcem i pracownikiem kontraktowym, zbierającym "kosmiczne śmieci" pozostawione przez rasę podłych najeźdźców. Organizacja, której przedstawiciele przybywają na miejsce prac remontowychm pozbawia Adriana Toomesa (Michael Keaton) pracy. Na utrzymaniu córka i żona, więc czas zabrać się za niechlubne zajęcie. I tak 8 lat później, Adrian w ukryciu pracujący nad resztkami z technicznego majstersztyku "Obcych" ostatecznie staje się "Vulture" – Sępem. Tą jego decyzją po części kierowała zemsta, lecz w większości były to altruistyczne dylematy: przede wszystkim dobro rodziny. Takie rozwiązywanie problemów zapędziło Toomesa w kozi róg. Stało się to jego obsesją, która wpakowała go za kratki. Nie ujawnienie tożsamości Petera innemu więźniowi było odważnym zagraniem przestępcy i podziękowaniem za uratowanie córki.



W kreskówce "Mega Spider-Man", w jednym z pierwszych jej odcinków,
nastoletni Peter Parker (Przemysław Stippa) dostał porządną lekcję od samego Nicka Fury'ego (Jakub Wieczorek) - dyrektora S.H.I.E.L.D., który dał mu do zrozumienia mówiąc coś w stylu:"Z byciem superbohaterem, wiąże się wielka odpowiedzialność". W "Spider-Man: Homecoming" temu juniorowi dojrzałość chciał wpoić Tony Stark (Robert Downey Jr.) i mu się to udało, lecz miliarder nie był jego mentorem, tylko kimś w rodzaju drogowskazu, technologicznego wsparcia i obserwatora. Stark miał nakierować Parkera na to, by to, jakim herosem chciałby być, samo go odnalazło.

1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia kina superbohaterskiego zna wiele przypadków, gdy na przestrzeni lat kolejni reżyserzy sięgali... czytaj więcej
Trylogia o "Spider-Manie" w reżyserii Sama Raimiego okazała się przeciętnym, średnim i niewyróżniającym... czytaj więcej
Po wielu latach prób w końcu udało się Disneyowi i Sony dojść do porozumienia, dzięki któremu Spider-man... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones