Cała prawda o filmie

Nie jestem rasowym znawcą języka angielskiego, ale umiem posługiwać się nim na tyle, by wiedzieć, że "Alone in the dark" oznacza "Sam w ciemnościach". Wydaje mi się, że Pan Boll, jako światowej
Nie jestem rasowym znawcą języka angielskiego, ale umiem posługiwać się nim na tyle, by wiedzieć, że "Alone in the dark" oznacza "Sam w ciemnościach". Wydaje mi się, że Pan Boll, jako światowej sławy fuszer i partacz, również powinien to zrozumieć. Niestety, niebiański Uwe nie pojął, że jeżeli "Alone", to niekoniecznie z grupą komando przy boku, i jeśli "in the dark" to niekoniecznie w oświetlanych przez serie z pistoletów maszynowych podziemiach. Tak czy siak, nie zastanawiając się więcej nad tytułem, zdecydowałem się odpalić film z płytki DVD – tak a propos, ta "przyjemność" kosztowała mnie na szczęście tylko 3 euro (Game Stop – Irlandia – filmy używane). Mój neutralny stosunek do "Wyspy cienia" trwał mniej więcej pięć minut. Tyle bowiem potrzeba, by skończył się prolog i napisy, a zaczęła – UWAGA – akcja filmu. Od początku raczeni jesteśmy kiczowatą, głupią, badziewną, mierną, tandetną i przede wszystkim lipnie zrealizowaną sceną walki. Główny bohater próbuje uciec taksówką przed jakimś niezwykle odpornym psychopatą, bije go po twarzy, strzela, a na końcu bajkowo nadziewa na hak (!). Problem w tym, że Boll kompletnie nie radzi sobie z robieniem takich scen. Ujęcie pojedynku jest niewyraźne (aby ukryć tandetną grę aktorską), ale i tak widać, że aktorzy pozorują uderzenia i markują ciosy. Mamy tam też ujęcie z perspektywy lecącej kuli, które miało pewnie być efektowne, ale coś chyba najwyraźniej nie wyszło i wzbudza jedynie uśmiech litości. Ale "im dalej w las, tym więcej butelek". Jak już się dowiedzieliśmy z prologu, w dalekiej przeszłości byli sobie Indianie przypominający Majów i Abkeni. Abkeni pokładali nadzieję w istnienie dwóch światów: świata, na którym żyjemy my ludzie, oraz świata ciemności. Dziwaczni Indianie otworzyli wrota pomiędzy dwoma światami, przez co niestety spotkało ich za to unicestwienie i anihilacja (mówiąc jaśniej – coś ich wybiło co do nogi). Drzwi pomiędzy światami zamknęły się, a na ziemi zostało kilka straszliwych stworów z cywilizacji ciemności. Podły profesor Hudgens, łapie je i – ZNOWU UWAGA – krzyżuje z porwanymi z domu dziecka sierotami. Następnie poznajemy Edwarda, byłego agenta jakiejś tam elitarnej brygady od zjawisk paranormalnych... Edi ma tajny artefakt, którego bardzo potrzebuje zły profesorek, aby zawładnąć światem. Bohater "Eduardo", jego była lasencja Aline i oddział uzbrojonych po zęby komandosów walczą z potworami – itd, itd. Film powstał rzekomo na podstawie gry (dlatego postanowiłem sięgnąć po ten film), ale jedynymi rzeczami łączącymi film z kultową grą są – UWAGA PO RAZ TRZECI – tytuł i imię głównego bohatera. To wystarczyło, aby Pan Boll podszył się pod klasowy i znakomity komputerowy horror, aby wszystko spartolić. Reasumując – "Alone in the dark": a) nie przestraszy trzylatka siedzącego w ciemnej piwnicy, b) jest tandetną strzelaninką z elementami sci-fi, c) po pewnym czasie sprawia, że wolimy gapić się w sufit niż na TV. Muzyka – fajny utworek "Wish I Had an Angel" zespołu Nightwish (który nie pasuje do tępej strzelaniny), dwa w kółko maglowane inne utwory i jakaś "techniawka". Aktorzy – tragedia, mizerną grę Slatera jeszcze da się przepić, ale jego ubiór (czarny obcisły podkoszulek oraz płaszczyk) sprawia, że wygląda jak gej idący na randkę. No i oczywiście Tara Reid, znana z głupawych amerykańskich komedyjek, w roli pani antropolog (!) – "No Comment". Produkcja – kiczowate efekty cyfrowe, komiczne prowadzenie kamery. Jedyne, co dobre w tym filmie, to tytuł.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones