Recenzja filmu

Amerykanin (2010)
Anton Corbijn
George Clooney
Violante Placido

Włoska robota

"Amerykaninowi" bliżej do kryminałów Jean-Pierre'a Melville'a ("Samuraj", "W kręgu zła") niż tradycyjnej hollywoodzkiej rozróby.
Ma pan ręce rzemieślnika, a nie artysty – słyszy w "Amerykaninie" George Clooney z ust księdza z małego włoskiego miasteczka. Hollywoodzki gwiazdor wciela się w postać Jacka – płatnego zabójcy, na którego życie z niewiadomych powodów zaczynają dybać koledzy po fachu ze Skandynawii. Bohater idzie za radą swego szefa i przez kilka tygodni ukrywa się w Abruzji, wmawiając miejscowym, że jest fotografem (czyli, w mniemaniu duchownego, artystą). Wolny czas Jack poświęca na zbudowanie karabinu snajperskiego do tajemniczej mokrej roboty. Od czasu do czasu zagląda też do burdelu, gdzie nawiązuje dłuższą znajomość z Clarą (Violante Placido).

Clooney wraz z reżyserem Antonem Corbijnem za wszelką cenę stara się zniechęcić widzów do swojej postaci. Jack nie oszczędza nikogo – nawet bliskich mu osób – jeśli tylko poczuje się zagrożony. Jest małomównym samotnikiem, którego tryb życia przypomina bardziej egzystencję mnicha (poza wizytami w przybytku rozpusty) niż mordercy-światowca. Każdego ranka odbywa szereg ćwiczeń mających utrzymać go w dobrej formie, a potem zabiera się do pracy nad zamówioną bronią. Powtarzające się jak refren obrazy piłowania metalu, odlewania pocisków i składania poszczególnych elementów zdają się być medytacją nad zawodem killera do wynajęcia. U Corbijna nie ma on nic wspólnego z pojęciem "sztuki zabijania". Jack nie jest przecież artystą –  tworzy jedynie narzędzie, przy pomocy którego ktoś wyśle na tamten świat anonimową ofiarę. Jeden wielki kosmiczny przypadek.

Tytuł filmu Corbijna jest przewrotny – oprócz Clooneya na liście płac znajduje się niewiele osób  pochodzących z USA. Dlatego "Amerykaninowi" bliżej do kryminałów Jean-Pierre'a Melville'a ("Samuraj", "W kręgu zła") niż tradycyjnej hollywoodzkiej rozróby. Niby na ekranie niewiele się dzieje, a atmosfera jest celowo wychłodzona, ale w żaden sposób nie wpływa to na spadek napięcia. Erupcje przemocy są rzadkie, ale intensywne i znakomicie skręcone. Nic dziwnego – zanim Corbijn zajął fotel reżysera, przez wiele lat był wziętym fotografem i realizatorem teledysków.

I wszystko byłoby świetnie, gdyby w ostatnich partiach twórcy nie postanowili uderzyć w melodramatyczne tony. W cyniku odzywa się nagle romantyk pragnący rozpocząć nowe życie u boku ukochanej kobiety. Przemiana wydaje się fałszywa, biorąc pod uwagę wcześniejsze deklaracje bohatera, wygłaszane w towarzystwie księdza pełniącego w filmie rolę głośno mówiącego sumienia. Cóż poradzić, Clooneyowi z draństwem do twarzy.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino ich uwielbia, ba, kino kocha płatnych zabójców. Nie sposób zliczyć morderców do wynajęcia, których... czytaj więcej
Ostatnio George Clooney nieustannie realizuje się w filmach tzw. ambitnych. Niby wszystko w porządku,... czytaj więcej
Anton Corbijn to w wielu kręgach bardzo ceniony fotografik i twórca teledysków. Tworzył dla takich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones