Recenzja filmu

Bad Boy (2020)
Patryk Vega
Antoni Królikowski
Maciej Stuhr

Blues Brothers

Patryk Vega za każdym razem zaskakuje. To może wydać się komunałem, jednak tym filmem reżyser całej sfory "Pitbulli" pokazał się z zupełnie innej strony. Strony, która już wcześniej dawała się
Patryk Vega za każdym razem zaskakuje. To może wydać się komunałem, jednak tym filmem reżyser całej sfory "Pitbulli" pokazał się z zupełnie innej strony. Strony, która już wcześniej dawała się dostrzec w jego twórczości, jednak nigdy w aż takiej okazałości.

Sam film jest – jak większość filmów Patryka Krzemienieckiego vel Vegi – głośny, brutalny, zaś słowo "kurwa" pełni w nim wszelkie znane językowi funkcje, od apostrofy, po puentę dowcipu. Historia utkana jest z wielu klisz, które utkwiły w świecie okołofutbolowym – chociażby przemowa przed ustawką (oryginał pochodzi z nagrania tvn-owskiego "Superwizjera", w którym zgromadzeni w lesie młodzi adepci streetfightingu wysłuchują przemowy znanego gdyńskiego rugbisty) czy nóż w głowie (tym razem Dino Baggio zastąpiony został enigmatycznym Hiszpanem) – jednak nie są to odosobnione skecze, jak w poprzednich produkcjach Vegi, a złożone są w miarę spójną całość. 

Największym jednak atutem "Bad Boya" jest subtelne lawirowanie pomiędzy schematami z dorobku kultury. Mamy wszak księgę zbójecką ("Księcia" Nicolo Machiavellego), pod której wpływem bohater, niczym Makbet posuwa się do coraz odważniejszych poczynań, wraz z detronizacją obecnego watażki ekipy – Piotr Stramowski uczciwie wypełnił znane przykazanie Vegi, dotyczące tego, że jeden z bohaterów ma mamrotać, włącznie), mamy kobietę, o którą walka prawie wcale się nie toczy, jednak jest punktem zapalnym, niczym w "Na Wschód od Edenu" Steinbecka; mamy w końcu braci – po obu stronach barykady, czyli topos znany we wszystkich mitologiach świata – tego grzecznego, i tego o dzikim sercu, jak na okładce legendarnego albumu grupy Exodus.
Vega zaś, przybierając maskę Szwejka, który pod swoją prostolinijnością i mądrością ukrytą w głupocie, jak Janek, co psom szył buty, opowiada uniwersalne historie o człowieku, nie gorzej wcale niż Bergman, Kurosawa, Kubrick czy Pasolini – bowiem, parafrazując Stendhala, można rzec że "kino jest jak zwierciadło, przechadzające się po podwórzu". Na naszym zaś podwórku tak rozkładają się siły i akcenty, że tylko nasz Patryk Krzemieniecki, pod zmienionym nazwiskiem, jak sienkiewiczowski Kmicic/Babinicz potrafi luminować nas opowieścią o nas samych, o naszych żądzach, ździerając płaszczyk tajemnicy poliszynela z narodowych tabu, takich jak zło czające się w polskiej piłce/polityce/służbie zdrowia/ policji (niepotrzebne skreślić). Różnica między naszym Vegą a wspomnianymi już powyższymi reżyserami, jest taka, jak między prerafaelitami a Picassem – w gruncie rzeczy wszyscy są malarzami, jednak każdy z nich przedstawia rzeczywistość pod swoim kątem. 

A film ów najłatwiej określić znanym cytatem, nieraz przypisywanym najświętszemu z Polaków – Janowi Pawłowi II, nieraz Franzowi Beckenbauerowi – futbol jest najważniejszą z rzeczy nieważnych. Amen.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Patryk Vega od lat udowadnia, że w jego kinie zasada "im gorzej tym lepiej" sprawdza się wybornie,... czytaj więcej
Po tajnych służbach, przestępczości zorganizowanej, służbie zdrowia i aferach politycznych Patryk Vega... czytaj więcej
O Patryku Vedze można mówić wszystko, ale na pewno nie można mu odmówić pomysłowości w sposobie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones