Recenzja filmu

Death Race: Wyścig śmierci (2008)
Paul W.S. Anderson
Jason Statham
Joan Allen

Ze śmiercią mu do twarzy

Nie należę do zagorzałych fanów Paula W.S. Andersona, choć widziałem jego wcześniejsze "Mortal Kombat", "Żołnierza przyszłości", "Resident Evil" i "Obcy kontra Predator". Oprócz "Resident"
Nie należę do zagorzałych fanów Paula W.S. Andersona, choć widziałem jego wcześniejsze "Mortal Kombat", "Żołnierza przyszłości", "Resident Evil" i "Obcy kontra Predator". Oprócz "Resident" wszystkie były mierne. Z kolei Jason Statham jest jednym z niewielu bohaterów kina akcji, których sobie cenię (głównie za role w filmach Guya Ritchie'ego), chociaż głębokiego aktorstwa po nim raczej się nie spodziewam. Spotkanie obu tych panów na planie "Death Race" stanowiło o poziomie, z jakim będę mieć do czynienia, wybierając się na seans, więc wysokich oczekiwań nie miałem. I nie zawiodłem się. "Death Race: Wyścig śmierci" to doskonałe, odmóżdżające i nie wymagające żadnego wysiłku intelektualnego kino akcji. Mógłbym napisać, że fabuła jest dosyć banalna, ale byłoby to nadużycie - fabuły brak, właściwie jest tylko akcja. Postaram się jednak krótko opisać, co poeta (czyt. scenarzysta) miał na myśli. W niedalekiej przyszłości (a dokładniej w roku naszych mistrzostw Europy w piłce nożnej, tj. 2012) po światowym kryzysie władzę przejęły wielkie międzynarodowe korporacje. W zakładach karnych organizowane są współczesne igrzyska, w których więźniowie walczą na śmierć i życie. Do takiego zakładu trafia Jensen Aimes (Jason Statham) robotnik, który został wrobiony w zabójstwo żony. Bezwzględna dyrektor więzienia (doskonale zimna Joan Allen) proponuje mu udział w morderczym wyścigu, a stawką ma być wolność, bowiem nasz Aimes nie jest zwykłym robolem, lecz byłym kierowcą wyścigowym i to bardzo dobrym. Trzydniowy wyścig polega głównie na tym, by nie dać się zabić, wykańczając jednocześnie pozostałych uczestników i do tego właściwie  sprowadza się całość fabuły Specjaliści od wizualnych efektów mechanicznych odwalili kawał naprawdę dobrej roboty. Samochody w tym filmie nie przypominają w niczym normalnych aut. To opancerzone bestie, z uzbrojeniem właściwym dla bojowych śmigłowców, a nie wyścigowych autek (chociaż daje się rozpoznać Forda Mustanga). Łuski po nabojach, ogień spalonych samochodów i krew pozostałych kierowców likwidowanych po drodze do wygranej, bluzgają na nas z ekranu. Ja co chwilę ścierałem coś z czoła. Cały wyścig przypomina grę komputerową, a której by przejść dalej trzeba wykończyć wrogów na aktualnej planszy.   Jak wspomniałem, fabuły praktycznie nie ma, więc i na logikę nie można zbytnio liczyć. Nie wiem, jakim cudem ciężarówka obładowana ludźmi, działami i wszelkim innych uzbrojeniem, może wyprzedzić 800-konnego Forda Mustanga, na szczęście wyobraźnia filmowców nie zna granic. Na wyróżnienie zasłużyli dwaj aktorzy: Ian McShane jako Trener i Frederick Koehler jako autystyk Lists. Na osłodę pozostaje uroda Natalie Martinez jako Case, chociaż nie miała nic do zagrania. "Death Race: Wyścig śmierci" jest ponoć oparty na filmie z 1975 r. "Wyścig śmierci 2000", którego nie miałem przyjemności oglądać, ale mam dziwne odczucie, że jak w większości remake'ów pierwowzór był lepszy. Podsumowując, jeśli lubicie Jasona Stathama, wyścigi samochodwe, strzelaniny, wybuchy i ekran ociekający krwią - ten film jak najbardziej musicie obejrzeć. Ja raczej wrócę do Stathama u Guya Ritchie'ego.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Widząc Rogera Cormana wśród producentów filmu "Death Race: Wyścig śmierci", najzupełniej w świecie... czytaj więcej
Jason Statham znany jest z różnorodności odgrywanych ról. W "Ghosts of Mars" grał łysego twardziela z... czytaj więcej
Nie liczyłem na wiele - chciałem Forda Mustanga, Forda Mustanga z CKM-em na masce i Forda Mustanga z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones