Słowo "żenada" nie bez kozery pochodzi z francusczyzny
Słowo "żenada" nie bez kozery pochodzi z francusczyzny, a tym jednym słowem mógłbym określić to co prezentuje Jan Kounen w filmie produkcji francuskiej pt. "Doberman".
Słowo "żenada" nie bez kozery pochodzi z francusczyzny, a tym jednym słowem mógłbym określić to co prezentuje Jan Kounen w filmie produkcji francuskiej pt. "Doberman".
Jeżeli wybraliście się do kina by obejrzeć film akcji z elementami kryminału, od którego oczekujecie banalnych dialogów, gagów rodem z niemego kina, "sucharów" na miarę tych opowiadanych przez prowadzącego "Familiadę" oraz wielu nieudolnych scen strzelanin i pościgów – to ten twór spełni wasze oczekiwania. Jeżeli jednak oczekujecie od filmu – nawet filmu akcji – czegoś więcej, ot chociażby odrobiny sensu i nie macie ochoty co chwilę łapać się za głowę, to stanowczo ten film odradzam. Ja tylko straciłem nerwy.
Dodajcie do tego dłużyzny, dziwne, nagłe i nieuzasadnione najazdy kamery, podziały ekranu rodem z lat 70., grę aktorską (z małymi wyjątkami) podobną do cegły, muzykę i tło dźwiękowe niedopasowane zupełnie do tego, co się dzieje na ekranie, historię trzymającą się kupy dzięki ekwilibrystycznym sytuacjom i wyjaśnieniom, a będziecie mieli pełniejszy obraz tego, na co się decydujecie, zasiadając z pudełkiem popcornu przed ekranem.
Film jest nieprawdopodobnie prostacki. Reżyser i scenarzysta najwyraźniej zebrali losowe sceny, posklejali je do kupy, a w przerwy powsadzali migawki, które próbują zlepić to "dzieło" w całość. Już w pierwszych 10 minutach spotkamy się z takimi "kwiatkami" jak pies rasy doberman, który wesoło hasa po kościele. Nagle rzuca się na jednego z wiernych, trzymającego pistolet, a gdy ten go upuszcza, pies jak gdyby nigdy nic wraca do warowania, zaś pogryziony człowiek uśmiecha się, bo wielkie magnum złapało niemowlę w wózku. Chwilę później dowiadujemy się, że z pistoletu można wystrzelić pocisk rakietowy, który w miejscu (!) zatrzymuje rozpędzoną furgonetkę (kierowca wypada przez przednią szybę i niby kamień w curlingu sunie aż do stóp naszego bohatera). Jeszcze kilka scen i dowiadujemy się, że partnerka Dobermana, Sonia, "dostarczyła automat z laserowym naprowadzaniem i prawdziwymi pociskami Maverick". Dla nieobeznanych z uzbrojeniem – pociski rakietowe Maverick to nie pociski do granatników podwieszanych, ale pociski powietrze-ziemia montowane w myśliwcach. Mają 2,5 metra długości....
I tak niestety przez cały film. Nie zabrakło oczywiście transwestyty, księdza – złego bohatera, twardziela – inspektora policji i innych slapstickowych w najgorszym wydaniu karykatur i niepotrzebnych postaci. Z ekranu epatuje tandeta, chamstwo, prostactwo, głupota, arogancja, przemoc. Niektóre charakteryzacje wołają o pomstę do nieba. To samo tyczy się scenografii.
Gwiazdą tego filmu miał być Vincent Cassel, który gra z polotem walca drogowego, a jego twarz, o ile nie jest wściekle wykrzywiona, jest niemalże posągowa (mam na myśli te posągi z Wyspy Wielkanocnej). Monica Bellucci dzięki fatalnemu makijażowi nie gra nawet swoim największym atutem – urodą, a jeśli ktoś oglądał ją chociażby w "Malenie", będzie cierpiał tym bardziej. Na wysokości zadania stanął jedynie Tcheky Karyo, grający inspektora. Umówmy się jednak, nie była to rola specjalnie wymagająca.
W niektórych komentarzach przeczytałem, że film ten miał być jakoby pastiszem filmów akcji. Jeżeli tak miałoby być, to chyba mógłbym w rewanżu uznać za pastisz horroru np. "Sześciogłowy rekin atakuje"? Ta sama klasa, ten sam poziom. Podsumowując moją ocenę (3/10), jest ona tak wysoka tylko dlatego, że znam gorsze filmy.