Recenzja filmu

Duże zwierzę (2000)
Jerzy Stuhr
Jerzy Stuhr
Anna Dymna

Wielbłąd na biegunach

Pewien pan w swym ogródku znajduje bezpańskie zwierzę; przygarnia je, opiekuje się, karmi itp. Rzecz godna podziwu ze względu na dwa istotne szczegóły. Po pierwsze, to nie jest żółw czy świnka
Pewien pan w swym ogródku znajduje bezpańskie zwierzę; przygarnia je, opiekuje się, karmi itp. Rzecz godna podziwu ze względu na dwa istotne szczegóły. Po pierwsze, to nie jest żółw czy świnka morska, lecz wielbłąd. Po drugie, wielbłąd budzi niechęć okolicznej ludności, opiekun musi więc stawać w jego obronie. W tym wszystkim największe zdziwienie budzi nie wielbłąd w ogródku, lecz owa niechęć otoczenia. Skądże się bierze? Autorzy filmu powiedzą zapewne, że wynika z quasi-poetyckiej konwencji filmu. Każda prawdziwa przyjaźń wymaga poświęceń, trzeba więc było wymyślić jakieś uzasadnienie. Argument przekonywający, ale czy prawdziwy? Wrogość otoczenia jest tu bardzo silnie eksponowana. Film o przyjaźni człowieka i zwierzęcia powinien chyba pokazywać kolejne etapy tej przyjaźni, a poza tym mówić coś o samym zwierzęciu. Tego tutaj niewiele, sam bohater tytułowy jest bardziej symbolem niż żywym stworzeniem, właściwie mógłby to być wielbłąd na biegunach. Za to bardzo dokładnie pokazano kolejne prześladowania. Pan Sawicki jest ciągany po komisariatach i urzędach miejskich, zostaje wyrzucony z pracy i z kółka artystycznego, jego żona - z przedszkola. Ludzie z telewizji nim gardzą, klasa robotnicza nienawidzi, dzieci wyśmiewają. Autorom filmu udało się stworzyć coś, co we współczesnym filmie rzadko się zdarza: świat etycznie dwuwartościowy. Z jednej strony bezgraniczne dobro, z drugiej zło zapiekłe i bezinteresowne. W pierwszym kręgu mieści się bohater i jego żona, w drugim reszta świata. Żadnych form pośrednich, granica nieprzekraczalna. Dziwne, a jednak z czymś się mgliście kojarzy. Podobną konstrukcją świata posługiwało się ćwierć wieku temu polskie kino moralnego niepokoju. Począwszy od sytuacji wstępnej: oto w świecie cokolwiek bezbarwnym zjawiał się... nie, nie wielbłąd i nawet nie hodowca wielbłądów, lecz młody człowiek, indywidualista owładnięty nietypowymi zainteresowaniami. W "Amatorze" Kieślowskiego był to miłośnik wąskiej taśmy, w "Szansie" Falka młody uczeń-intelektualista, który nie cenił sportu. Te ich obsesje były niewinne, a mimo to ściągały na bohaterów rozliczne nieprzyjemności. Skąd się brał taki konflikt? Oczywiście z realiów PRL-u, ściślej - realiów epoki Gierka. Ówczesna ekipa rządząca próbowała pseudorynkowych rozwiązań ekonomicznych, jednocześnie głosiła tezę o "jedności moralno-politycznej całego narodu" (naród z partią, partia z narodem). Ta polityka wiodła na manowce, lecz propaganda sukcesu zapewniała, że wszystko idzie dobrze. Stąd atmosfera zakłamania w kraju, stąd poczucie dezorientacji i bezradności. Ówczesne kino polskie nie mogło tego wszystkiego pokazać; mogło natomiast podjąć temat cokolwiek zbliżony, zastępczy. A więc - na przykład - właśnie temat człowieka, który nie chce śpiewać w chórze. Ten bohater spotykał się zazwyczaj z niechęcią władzy i obojętnością społeczeństwa; właśnie w ten sposób ujawniała się - potraktowana zjadliwie - jedność moralno-polityczna całego narodu. W ostatecznym rozrachunku bohater-buntownik, bohater-cudak zazwyczaj przegrywał. Przegrywał technicznie, ale czy także moralnie? Można było mieć wątpliwości - i właśnie o to w kinie moralnego niepokoju chodziło. Było to kino polityczne, uproszczenia (wynikające z dychotomicznego podziału świata) znajdowały swą przeciwwagę w pasji polemicznej. Wypadało to czasem lepiej, czasem gorzej. Wracając do "Dużego zwierzęcia": podobno scenariusz tego filmu napisał na przełomie lat 1972 i 1973 Krzysztof Kieślowski na podstawie opowiadania Kazimierza Orłosia. Czy to możliwe, że właśnie wtedy narodziła się formuła kina moralnego niepokoju? Wiele na to wskazuje! W "Dużym zwierzęciu" pojawia się, w kształcie zalążkowym i prymitywnym, niemal wszystko, co później rozwinęło się w filmach Falka, Kijowskiego, Kieślowskiego. Ten scenariusz-archetyp, sfilmowany dzisiaj, robi dziwaczne wrażenie: jest to powrót do czegoś, co już dawno temu zostało udoskonalone, rozwinięte, a potem zarzucone i zapomniane. Trochę jak sfingowany film archiwalny: może wzruszać, może irytować. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden fakt: autorzy przenieśli akcję w czasy współczesne.To, co zostało napisane w czasach PRL-u i do PRL-u się odnosiło, nagle pojawia się w rzeczywistości lat 90. Widzimy tę samą bezwolność i bierność, tę samą niechęć do indywidualizmu, tę samą skłonność do gremialnej jednomyślności. Naród nadal jest zniewolony. Przez kogo? Dawniej odpowiedź była prosta: winę ponosiła obca władza, czyli czynniki zewnętrzne. I oto dziś okazuje się, iż żadna obca władza nie jest potrzebna, naród zniewala się sam. Wymowa filmu jest więc szalenie pesymistyczna. Sugeruje się tutaj, że Polacy zawsze będą bierni i bezwolni, tępi i podli. Że te skłonności są najwyraźniej zawarte w mleku ich matek. Naród godny politowania - tak to w tym filmie się przedstawia. Być może istnieją kinomani, którym "Duże zwierzę" się spodoba, natomiast będą mieli zastrzeżenia do finałowej konkluzji. Cóż, tacy widzowie powinni rozejrzeć się za jakąś alternatywną interpretacją. Możemy ją zaproponować tu i teraz, stworzoną niejako na kolanie. Być może, powinniśmy uznać, że dwuwartościowy podział świata w tym filmie nie dotyczy wcale etyki, lecz czegoś innego. Choćby psychologii. Może konflikt nie opiera się tu wcale na przeciwstawieniu "uczciwa jednostka wobec złej społeczności". Może chodzi o przeciwstawienie "świr a społeczność ludzi normalnych". Pan Sawicki znajduje wielbłąda, karmi i poi - i to jest normalne. Ale wielbłąd jest duży, pod wpływem jego wielkości pan Sawicki popada w gigantomanię. Odwiedza szkoły, prowadzi lekcje poglądowe, ogłasza konkurs na imię dla zwierzęcia, buduje stajnię. Postulat, by pomieszczenie utrzymane było w stylu orientalnym, "bo to się wielbłądowi spodoba", jest pierwszym sygnałem postępującej schizofrenii. Wygląda na to, że pan Sawicki będzie chciał prezentować swego ulubieńca na wystawach zwierząt rolniczych, na imprezach specjalnych czy festiwalach. I że w wypadku odmowy - będzie próbował aż do skutku. Więc w końcu ktoś podjął dramatyczną decyzję: albo pozbędziemy się wielbłąda, albo będziemy musieli umieścić faceta w lecznicy zamkniętej. Jak się państwu taka interpretacja podoba? Jest chyba trochę ryzykowna.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jerzy Stuhr tym razem sięgnął do twórczości Kieślowskiego i postanowił zrealizować film na podstawie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones