Recenzja filmu

Dystrykt 9 (2009)
Neill Blomkamp
Sharlto Copley
Jason Cope

Ludzie vs. Ludzie

Science fiction to z definicji, jakie wciskane są nam na lekcjach języka polskiego, gatunek literatury/filmu, dziejący się w przyszłości, na odległych planetach, a jego bohaterami są zazwyczaj
Science fiction to z definicji, jakie wciskane są nam na lekcjach języka polskiego, gatunek literatury/filmu, dziejący się w przyszłości, na odległych planetach, a jego bohaterami są zazwyczaj jacyś naukowcy lub kosmiczni podróżnicy. Oczywiście już nieraz pisarze i reżyserowie udowodnili nam, że dobre sci-fi wcale nie musi spełniać tych kryteriów. Przykład? W "Roku 1984" akcja działa się w Londynie, a bohaterem był niczym niewyróżniający się członek Partii - Winston Smith. A przykład filmu? Np. "Matrix", który ukazywał całkiem odmienną wersję naszej rzeczywistości. Mogłoby się więc wydawać, że pomysłów powoli brakuje. I tak też istotnie jest. W tym zalewie tandety trudno znaleźć już coś naprawdę świeżego. A tu nagle do kin wchodzi film reklamowany jako "rewolucja". Więc, pomimo iż wielkim fanem "fantastyki naukowej" nie jestem, odżałowałem 15 zł i kupiłem bilet na "Dystrykt 9". Ale o czym w zasadzie jest ten "Dystrykt 9"? Otóż 20 lat temu nad Johannesburgiem zawisa olbrzymi statek kosmiczny. Ludzie, oczekujący jakiegoś ataku, szykują się na najgorsze. Ale nic takiego nie następuje - olbrzymi pojazd ani drgnie. Zniecierpliwieni ludzie w końcu wchodzą na pokład - i znajdują tam mnóstwo wygłodzonych i na wpół żywych obcych. Międzynarodową decyzją zostają osadzeni w tytułowym Dystrykcie 9 na czas nieograniczony. Oczywiście mieszkańcy zaczynają ich wykorzystywać na wszelakie sposoby - np. wykupując zaawansowaną broń obcych za... karmę dla kotów. Kosmici (nazywani potocznie "krewetkami") żyją sobie w miarę spokojnie w tym Dystrykcie 9 do czasu, kiedy rząd decyduje, że mają zostać przeniesieni do innego ośrodka, 200 km od Johannesburga, by nie sprawiali więcej kłopotów ludności cywilnej. I tu zaczyna się zasadnicza akcja filmu. Poznajemy Wikusa Van De Merwe, świeżo awansowanego pracownika MNU (Multi-National United, spółka mająca "teoretycznie" sprawować opiekę nad obcymi, ale tak naprawdę licząca tylko na przejęcie niezwykle zaawansowanej broni, której obsługa - jak się później dowiadujemy - wymaga posiadanie kodu DNA obcych), który przejmuje dowodzenie nad operacją. Całe zadanie polega nad zebraniem podpisów pod nakazami eksmisji - ale niekoniecznie dobrowolnych. Dodatkowo komandosi odkrywają mnóstwo składów broni i dokonują licznych aresztowań. Dochodzi nawet do strzelanin z ofiarami. Najważniejsze jest jednak to, że Wikus w jednym z mieszkań znajduję podejrzaną tuleję z oznakowaniami obcych. Ponieważ nie obchodzi się z tym sprzętem zbyt delikatnie, przypadkiem psika sobie w twarz podejrzanym, czarnym płynem. I choć z początku nie wygląda to groźnie, z czasem zauważa u siebie dziwne objawy: kręci mu się w głowie, wymiotuje czymś czarnym, odpadają mu paznokcie. Ostateczna diagnoza zapada po zdjęciu gipsu z jego ręki i odkryciu, że zmieniła się w dłoń krewetki - Wikus mutuje się w obcego. Natychmiast zostaje porwany przez wojsko, które odkrywa u niego zadziwiające cechy. Jako że okaże się cennym nabytkiem w ich zborach, wydają rozkaz pokrojenia go. Van De Merwe w ostatniej chwili uwalnia się i ucieka. Ucieka tam, gdzie może liczyć na ostatnią szansę ratunku - do Dystryktu 9. Nie chcę zdradzać dalszej fabuły, ale dodam tylko, że Wikus nawiązuje współpracę z obcym o imieniu Christopher i w zamian za obietnicę wyleczenia zobowiązuje się wykraść z siedziby MIU tą podejrzaną, oleistą ciecz, która tak go urządziła... To, co niewątpliwie rzuca się w oczy (i stanowi najlepszą cechę filmu) to fakt, że tym razem obcy to nie ci "źli", którzy przylecieli, by nas zniszczyć. Wręcz przeciwnie - krewetki to najsympatyczniejsze stworzenia na ekranie. To ludzie są tu pokazani jako ci odrażający - tyczy się to zarówno głównego bohatera (który nie jest wcale taki szlachetny), jak i wszystkich innych: generała, który ściga Wikusa, szefa organizacji paramilitarnej, który również ściga Wikusa, a nawet samej rodziny Wikusa... Całą ta zawiść do gatunku ludzkiego jest podsycana faktem, że w filmie ani razu nie strzelają się obcy i ludzie - wszystkie wymiany ognia są toczone tylko i wyłącznie przez człowieka. To chyba coś świadczy o nas samych... Ten pomysł, by ludzie wyszli na tych złych, jest bez wątpienia świetny i oryginalny. Niestety, reszta filmu to jeż nie taki przełom. Zarzuty mam przede wszystkim do reszty fabuły - od kiedy Wikus i Christopher postanawiają wykraść ciesz z siedziby MIU, film zamienia się w efektowną, to fakt, ale średnio sensowną i krwawą strzelaninę jakby odstająca od reszty filmu. Może i jestem wybredny, ale po obiecującym początku oczekiwałem czegoś ciekawszego. Interesujący pomysł przewodni został niestety zepsuty przez chaotyczną i jakby nie do końca przemyślaną resztę filmu; szkoda, bo obraz Neilla Blomkampa mógł być naprawdę przełomowy. A wyszło jak wyszło - "Dystrykt 9" jest efektownym kinem science - fiction, ale niewiele więcej. Polecam fanom sci - fi i wszystkim, którzy lubią efektowne, krwawe i brutalne kino akcji. Tych pierwszych zapewne ucieszy kolejny film z ich ulubionego gatunku, a ci drudzy będą mogli pooglądać widowiskowe rozpryski ciał i krew oblewająca (zdecydowanie za często) kamerę.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Krzyk, płacz i zgrzytanie zębów! Kondycja współczesnego kina science fiction, gatunku filmowego, który w... czytaj więcej
"Łowca androidów"XXI wieku. Tak brzmi główne hasło reklamowe filmu Neilla Blomkampa. I można chyba... czytaj więcej
"District 9" jest jednym z tych obrazów, które przyszły bez wielkiej pompy, jednak po premierze sporo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones