Recenzja wyd. DVD filmu

Frankenfish (2004)
Mark A.Z. Dippé
Tory Kittles
K.D. Aubert

Wśród najtańszych monster movies - klasyka

Genetycznie zmodyfikowane wężogłowy na bagnach w Luizjanie? Tego jeszcze nie było i sam pomysł na tego typu monster movie kupiłem od razu. Jak się okazało, "Frankenfish" jest kolejnym przykładem
Genetycznie zmodyfikowane wężogłowy na bagnach w Luizjanie? Tego jeszcze nie było i sam pomysł na tego typu monster movie kupiłem od razu. Jak się okazało, "Frankenfish" jest kolejnym przykładem na to, że pomysł to tylko początek... Oglądając film, miałem wrażenie, że albo scenarzyści mają widza za idiotę, albo sami są idiotami. A może obydwa stwierdzenia są prawdziwe? Trudno powiedzieć, ale nietrudno wytknąć błędy w scenariuszu. Już sam tytuł jest przecież strzałem w stopę. Równie rzucający się w oczy jest fakt, że ktoś próbował na siłę upchnąć w tym filmie tyle gatunków i motywów, ile tylko się dało. I nie wyszło. Mieliśmy dostać mocny thriller z aspiracjami do miana horroru, z odrobiną romansu, dramatu i ukrytymi gdzieś tam głęboko zalążkami komedii. Dostaliśmy natomiast zupełnie niestraszny, płytki jak kałuża film z durnymi dialogami (najlepsze są teksty Dana, których połowa brzmi jak opis tego co się dzieje w filmie przygotowany specjalnie dla niewidomych) i "papierowymi postaciami" (postacie Dana Browna są bardziej wiarygodne!), w którym miejscami brakuje nawet logiki. Ale czegóż się spodziewać po dwóch panach, z których pierwszy ma za sobą jedynie krótkometrażówkę, a drugi – "arcydzieło" pod tytułem "Sposób na rekina"... Poszukiwanego przez miłośników grozy "klimatu" film po prostu nie ma i to nie tylko za sprawą wspomnianego scenariusza. Monotonna, powtarzająca się muzyka, beznadziejny montaż i efekty specjalne, na które po prostu szkoda słów dopełniają obraz porażki. Jedynie zdjęcia minimalnie wybijają się ponad to wszystko, co jest zasługą w miarę doświadczonego Eliota Rocketta. Również scenografia zasługuje na dobre słowo, ale powiedzmy sobie szczerze – film tego typu z miejscem akcji na bagnach w Luizjanie po prostu nie może nie mieć klimatycznej scenografii (swoją drogą w tym samym miejscu kręcono "Piątek trzynastego VII: Nowa krew"). Beznadziejni są również aktorzy, których ekspresja przypomina stojące w oddali drzewa. Jedynie o kilku można powiedzieć coś pozytywnego. Znośna jest np. Noelle Evans, a całkiem nieźle - jak na tak beznadziejną rolę - wypadł Matthew Rauch. Reggie Lee zagrał dobrze, ale fakt, że jego postać szybko umiera i błąd w scenariuszu (jako chińczyk nie wypowiedział ani jednego słowa po chińsku) sprawiły, że nie miał pola do popisu. Bardzo nierówno, ale w gruncie rzeczy nieźle zagrała China Chow. Tylko idealnie dopasowany do roli, bo pochodzący z Luizjany, Muse Watson wypadł bardzo dobrze. Pozostaje żałować, że ten, chciałoby się rzec "solidny", a na pewno doświadczony aktor, zagrał jedynie krótki epizod. Tak oto prezentuje się początek końca Marka A.Z. Dippé (po tym filmie nakręcił trzy równie denne, o ile nie gorsze filmy o kocie Garfieldzie). Człowieka, który niegdyś współpracował ze Spielbergiem i Cameronem odpowiednio przy "Parku Jurajskim" i "Terminatorze 2...". Ostatnią szansą na odkupienie jest ekranizacja rewelacyjnej gry "The Legend of Spyro", którą w planach na 2010 ma Dippé. Jeżeli się nie uda, zapewne będzie to ostatni film tego reżysera, jaki zobaczymy w kinach. Reasumując - niepewnie, ale film mogę polecić największym fanom gatunku (jedynie!). A i oni niewiele w nim znajdą, bo właśnie cech najważniejszych dla tego typu filmów - logiki, emocji, dobrego aktorstwa i efektów specjalnych - zabrakło najbardziej. Wyszła klasyka, ale wśród najtańszych monster movies jakie powstały. Szkoda.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones