Recenzja filmu

Hydra (2009)
Andrew Prendergast
George Stults
Dawn Olivieri

Recenzja pozytywna

Zastanawiam się, w jaki sposób napisać recenzję kolejnego filmu o zmutowanej macce czy "zagrożeniu z kosmosu" nie używając przy tym utartych wyrażeń typu "efekty robione są w Paincie", a "aktorzy
Zastanawiam się, w jaki sposób napisać recenzję kolejnego filmu o zmutowanej macce czy "zagrożeniu z kosmosu" nie używając przy tym utartych wyrażeń typu "efekty robione są w Paincie", a "aktorzy nie nadają się nawet do drugoplanowych ról serialowych". Skupić się na merytorycznej stronie treści nie można; pozostaje więc forma, będąca czystą kalką taśmowo produkowanych z-klasy produkcji. Może w szaleńczych chęciach nadania "Hydrze" rysu indywidualności – wyróżniając ją jednocześnie z masy, w której się znajduje - spojrzeć na tytuł przez różowe okulary? I to, że nie da się tego zrobić nie oznacza, że nie należy spróbować.

"Realizm", "przyziemność", "muzyka z Bonda" – tymi trzema krótkimi, chwytliwymi hasłami zareklamowałbym recenzowaną pozycję, gdybym za to odpowiadał. W "Hydrze" nie ma wyskakujących z morza rekinów pożerających samoloty pasażerskie czy naukowców ratujących w 24 godziny świat przed promieniowaniem, mając na karku jeszcze niedowierzające wojsko. W "Hydrze" jest bestia. Tylko jedna, krwiożercza, ale gdy się przyjrzymy, przeżuwająca swe ofiary w bardzo realistyczny sposób. I to nic, że efekty kiepskie, gdyż wszystko odbywa się tu według praw fizyki. Reżyser sprytnie uniknął także często powtarzanego w tego typu filmach błędu, a mianowicie problemu "nietrafiania" z karabinów i pistoletów do wielkich celów z bliskich odległości. Tu trafiają nawet ci "źli". Bestia ponosi obrażenia, cierpi, ale sztuczka polega na tym, że - nawiązując do mitologicznego stworzenia - na każdą odstrzeloną głowę wyrasta jej nowa, plus jedna gratis.

No właśnie: mitologia. To ona odgrywa tu jedną ze znacznych ról, ale warto zwrócić uwagę, że "Hydrę" charakteryzuje pewien eklektyzm gatunkowy. To również kino przygodowe – nawiązujące do motywów klasyków akcji "Uciekiniera" czy "Nieuchwytnego celu" - także horror, akcja, ale przede wszystkim sensacja, bo cała kabała ze stworem to tylko drugi plan dla zawiłej intrygi rozgrywającej się między duetem: zły kapitan (Michael Shamus Wiles) – ekskomandos (George Stults). Niestety, złożona i zaskakująca zawartość filmu w jego drugiej "mitologicznej" części schodzi na dalszy plan, a na pierwszy wysuwa się czysta akcja. Tej nie ratuje nawet główny bohater wymachujący przed hydrą w jednej ze scen karabinem (polecam się przyjrzeć – całkiem to to zabawne).

Warto podkreślić za to muzykę – sugerującą najlepsze części bondowskich klasyków. Niestety – bo mimo ogromnej niechęci napisać to muszę – aktorzy wypadli bardzo słabo i zwyczajnie położyli film. Nie udźwignięcie przez nich presji, w produkcji o zjadającej swe ofiary hydrze to jedno z największych rozczarowań podczas seansu. Szukając jednak pozytywnej strony: automatycznie nadaje to przecież tytułowi oryginalności i wyjątkowości.

Czy warto obejrzeć "Hydrę" Andrewa Prendergasta? Wydaje mi się, że jak najbardziej. I nie tylko dlatego, żeby "nie leciała taka nieoglądana".
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones