Kicz tandetny czy zasłużony?

Kino klasy B traktuję jako 'efekt uboczny' kina w roli sztuki. Dla mnie wciąż jednak nią pozostaje. Czy efekt końcowy jest zamierzony czy nie, ta klasa X muzy jest swoistym negatywem głównego
Kino klasy B traktuję jako 'efekt uboczny' kina w roli sztuki. Dla mnie wciąż jednak nią pozostaje. Czy efekt końcowy jest zamierzony czy nie, ta klasa X muzy jest swoistym negatywem głównego nurtu. Posiada skazę w postaci niedorozwiniętej reżyserii, marnego aktorstwa czy tandetnych efektów specjalnych. Sporo takich filmów po czasie staje się pozycjami kultowymi. Wystarczy tutaj przytoczyć twórczość osławionego Eda Wooda, którego wypociny po latach są uważane za jedne z najlepszych dzieł 'gorszej strony kina'. Na szczęście (lub też nie, jak kto woli) takie filmy są kręcone i dziś. Przyszło mi obejrzeć niedawno "Inwazję zabójczych klonów". Po jego obejrzeniu mam dziwne odczucia. Tak zastanawiam się, czy włożyć go do szuflady z wypisaną na niej dużą literą B. Melissa jest pracownicą agencji modelek. Oglądając telewizję, trafia na informację o deszczu meteorytów. Niebawem zaczyna obserwować dziwne zachowanie najpierw szefowej, potem kolejno swoich współpracowników. Każde z nich kolejno dostaje w prezencie dziwną roślinę. Okazuje się ona materiałem na klon – wystarczy dotknąć owej roślinki, aby w niedługi czas później wykształciła się w odpowiednio uwarunkowany klon tejże osoby, którą 'następca' zabija.  Jak się można domyśleć, jest to początek inwazji z kosmosu, a celem klonów jest zniszczenie, czy raczej zastąpienie ludzi. Twierdzą, że robią to dla dobra planety, że dzięki nim nie będzie wojen, konfliktów; powstanie utopia. Melissa może zaufać jedynie swojej przyjaciółce Billie oraz detektywowi Alexandrowi. Zaczyna się walka o przetrwanie. Film jest żenujący. Niemal w każdym aspekcie. Jest to debiut reżyserski Justina Jonesa; ten pan nie powinien raczej dostać kamery do ręki. "Inwazja zabójczych klonów" sprawia wrażenie produkcji garażowej. Kręcono go jakby 'domowym sposobem', co widać i słychać. Nawet mikrofon użyty do udźwiękowienia zdaje się być kupiony na bazarze za kilka dolarów. Aktorstwo jest marne i niesamowicie sztuczne. Panie wcielające się w ekranowe postacie są plastikowe, ich gra nie ma absolutnie żadnego przekonywającego wyrazu. Jedyne w czym są dobre, to w scenach miłosnych. Nie dlatego że grają je przekonująco, bo i to im średnio wychodzi, ale dlatego że po prostu się w nich praktycznie nie odzywają. Równie tandetne są efekty specjalne. Kiedy Melissa, celując z Beretty w jednego ze współpracowników, nieświadomie pociąga za spust, ten pada na podłogę z raną gdzieś w torsie; piszę 'gdzieś w torsie' dlatego że nie ma ani kropli krwi. Kiedy kamera pokazuje jego popiersie, można wysunąć logiczne stwierdzenie, że dostał gdzieś w... nogę!  "Inwazja zabójczych klonów" jest kiepskim filmem. Zarówno pod względem oklepanej fabuły, jak i rażącego aktorstwa i ogólnej realizacji. Zatem czy można zaliczyć go do kina klasy B? Moim zdaniem tylko połowicznie. Drugą połowę przypiszę stwierdzeniu, że taki film nie powinien raczej powstać. W tym pejoratywnym sensie. Czy jest on wart owej wielkiej drugiej litery alfabetu, być może pokażą nam nasze dzieci i wnukowie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones