Recenzja filmu

Irma Vep (1996)
Olivier Assayas
Maggie Cheung
Antoine Basler

Chinka w Paryżu

Olivier Assayas jest twórcą eksperymentalnym - nie boi się podejmować trudnych wyzwań i realizować ryzykownych projektów. "Irma Vep" jest właśnie przykładem takiego ryzykownego projektu - kino
Olivier Assayas jest twórcą eksperymentalnym - nie boi się podejmować trudnych wyzwań i realizować ryzykownych projektów. "Irma Vep" jest właśnie przykładem takiego ryzykownego projektu - kino specyficzne, nawet nieco awangardowe, które spodoba się pewnie tylko nielicznym. Z jednej strony jest to tradycyjny "film w filmie" ukazujący nam kulisy ich powstawania, z drugiej jedna wielka metafora przemysłu kinematograficznego. Maggie Cheung gra tutaj siebie - chińską gwiazdę kina akcji, która zostaje zaproszona do współpracy przez wypalonego francuskiego reżysera Rene Vidala. Chce on, by Maggie zagrała rolę Irmy Vep w remake'u niemego serialu "Les Vampires" z 1915 roku. Vidal ma jednak własną wizję swojego remake'u - chce nakręcić dzieło artystyczne, utrzymane co prawda w czarno-białej tonacji oryginału, ale zawierające wiele niedorzecznych rozwiązań, jak powierzenie głównej roli chińskiej aktorce, która nie zna francuskiego, czy ubranie jej w lateksowy kostium wzorowany na tym, który nosiła Michelle Pfeiffer w "Powrocie Batmana". Z miejsca wyjaśniam, że nie jest to jednak film o wampirach, bo choć imię głównej bohaterki jest anagramem słowa "vampire", to jest to jedynie przenośnia - wampirami w pierwowzorze Louisa Feuillade'a byli złodzieje skradający się pod osłoną nocy do hotelowych apartamentów. "Irma Vep" jest całkiem zgrabną satyrą na kondycję ówczesnego kina francuskiego. Poprzez proces kręcenia remake'u Vidala, jesteśmy w stanie zaobserwować kilka interesujących faktów. Assayas zwraca uwagę, że niektórzy twórcy francuskiego kina intelektualnego charakteryzują się daleko idącą hipokryzją - kręcą nudne i wydumane filmy, które są w stanie zadowolić tylko ich i nieliczną "elitę". Tak jest właśnie z remake'em "Les Vampires"- Vidal jest zblazowanym reżyserem o przebrzmiałej sławie, który chcąc stworzyć film artystyczny, decyduje się na serię zupełnie absurdalnych zabiegów - lateksowy kostium, kręcenie w czerni i bieli czy wielokrotne powtarzanie ujęć. Na marginesie tego wszystkiego pozostaje fakt, że reżyser nie jest w stanie porozumieć się ze swoją aktorką - nikt z ekipy filmowej nie zna chińskiego i wszelkie kwestie trzeba z nią uzgadniać łamaną angielszczyzną. Przyglądając się kręceniu filmu od kulis, jesteśmy też w stanie zaobserwować prosty, ale rzadko dopuszczany do świadomości fakt, że kino kłamie - dla przykładu kostium, w którym na planie Maggie Cheung porusza się ze zwinnością kocicy, w rzeczywistości jest bardzo niewygodny i ją uwiera. Od razu nasuwa się pytanie, czy Trinity z "Matrixa" miała podobny problem. Dużą siłą filmu jest realizm. Zdjęcia kręcono z ręki, a część dialogów była improwizowana. Także ilość muzyki w kluczowych scenach jest śladowa. Całość została do tego stopnia realnie odtworzona, że w wielu sytuacjach mamy wrażenie, że jest to po prostu dokumentalny zakulisowy materiał z kręcenia prawdziwego filmu - członkowie ekipy rozmawiają na planie, Maggie z charakteryzatorką siedzą w kawiarni itd. Niemal cały film składa się z takich paradokumentalnych ujęć, w przeciwieństwie jednak do podobnej pod względem wykonania skandynawskiej dogmy, "Irma Vep" nie ma tak posępnego klimatu i topornego stylu. Całość ogląda się przyjemnie, aczkolwiek po pewnym czasie mamy wrażenie, że wszystko co chciał nam powiedzieć reżyser już wyłapaliśmy i pora powoli kończyć, bo zacznie robić się naprawdę nudno. Nigdy nie uważałem Maggie Cheung za aktorkę piękną, ale w "Irmie" dosłownie błyszczy - na przemian naturalna i uwodzicielska poza planem, oraz seksowna i drapieżna w lateksowym kostiumie. Jest w tym filmie niesamowita scena z jej udziałem, która przywołuje z pamięci najlepsze obrazy kina azjatyckiego. W pewnym momencie, Maggie znudzona pracą na planie, wkłada swój filmowy kostium i w przebraniu Irmy skrada się po hotelu, włamuje do pokoju i kradnie naszyjnik niczym prawdziwy złodziej. Cała scena ma finał na dachu, który w połączeniu z rzęsistym deszczem i świetnym hipnotyzującym utworem w tle, przywodzi na myśl filmy Kar-waia. Nie jest to jedyny pierwiastek azjatycki. Sama Maggie, na której skupia się nasza uwaga, wynosi ten film poza granice Francji - zaczynamy zapominać, gdzie akcja została umiejscowiona, zwłaszcza, że w filmie kilkukrotnie cytowane są jej aktorskie dokonania. Koniec końców, wydaje się jednak, że obraz ten wpada w zastawioną przez siebie pułapkę, choć należy też dopuścić do świadomości, że może być to celowy zabieg. "Irma Vep", choć najczęściej określany jako komedia, jest filmem niszowym, który do szerokiego widza nie trafi. Całość więc sprowadza się do wysuniętego wcześniej założenia, że twórcy kina ambitnego tworzą po to, by zadowolić siebie i wąskie grono osób. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki Maggie Cheung jest w tym filmie trochę magii i klimatu, w którym odnajdą się zwłaszcza miłośnicy wczesnego dorobku Wong Kar-waia. Reszta prawdopodobnie zanudzi się na śmierć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones