Uważając na dziurę

Z życiem jest jak z jeżdżeniem na desce - najtrudniej jest nauczyć się zachować równowagę oraz podnosić się z każdego upadku.
Dokument "Jutro albo pojutrze" debiutującego reżysera chińskiego pochodzenia Binga Liu dowodzi, że czasami, aby nakręcić wybitny film, nie zawsze trzeba szukać daleko. Niekiedy wartościowe tematy leżą dosłownie na ulicy, wystarczy jedynie wziąć kamerę, wyjść do kolegów na podwórko i zacząć je uwieczniać.

Już sama historia tworzenia tego dzieła, które dojrzewało wraz z jego twórcą, jest niebywała. Początkowo bowiem nikt nie miał ambicji na kręcenie pełnoprawnego filmu dokumentalnego. Bing Liu zaczął po prostu od rejestrowania swoich znajomych podczas ich ekwilibrystycznych popisów jeżdżenia na desce. Z czasem jednak jego projekt zaczął przybierać coraz poważniejsze rysy, bardzo naturalnie do luźnych zapisów nagrań o skejtach dołączając bolesne wątki z życia prywatnego bohaterów.

W momencie kiedy poznajemy postacie dokumentu, wydają się one być zwykłą paczką znajomych jakich wiele. Zack niebawem zostanie ojcem, czarnoskóry Keire próbuje podjąć się pierwszej pracy, zaś Liu filmuje swoich kolegów, jeszcze nie będąc świadomym, co chce tym osiągnąć. Historia zatem wydaje się tak uniwersalna, że widz ma poczucie, jakby znał tych chłopaków, równie dobrze można byłoby odszukać ich odpowiedniki w gronie swoich kumpli.

Za kolejnego bohatera filmu robi tu niejako samo miasto. Rockford, położone w północnej części stanu Illnois, charakteryzuje się wysokim poziomem bezrobocia i przestępczości. Szybko można więc zorientować się, że reżyser pod pretekstem opowieści o wspólnej pasji mimochodem przemyca do filmu komentarz społeczny. Zarówno jego kolegom, jak i jemu samemu, przyszło wchodzić w dorosłość w miejscu, gdzie muszą zmagać się z brakiem perspektyw, trudnym dzieciństwem czy rozwiązywaniem domowych problemów przemocą. Skateboarding przestaje jawić się jako zwykła rozrywka, na naszych oczach zyskuje eskapistyczny wymiar ucieczki od problemów dnia codziennego.

Gromadzenie nagrań, które trwało aż 12 lat, może budzić skojarzenia z eksperymentalnym filmem Richarda Linklatera "Boyhood". W tym przypadku jednak nie chodzi tylko o nostalgiczną podróż w przeszłość i ukazanie zmian w wyglądzie bohaterów. O wiele istotniejsze jest ich dojrzewanie do zmierzenia się z traumami zaznanymi we wczesnych latach swojego życia. "Jutro albo pojutrze" staje się więc formą terapii. Bardzo szczerej terapii, bowiem rówieśnicy sami siebie nagrywają, sami o sobie opowiadają i sami w ten sposób próbują zabliźnić swe rany. Nie byłoby tego efektu prawdziwości, gdyby nie fakt, że Bing Liu - wzorem Filipa Mosza z ikonicznej sceny "Amatora" - postanawia skierować kamerę także na samego siebie, dokonując wiwisekcji swoich krzywd i trudnej relacji z matką. Ujawnia on tym samym swoje ogromne pokłady wrażliwości, dojrzałości i świadomości dodawania do dokumentu kolejnych sensów oraz znaczeń.

Podróż przez te 12 lat z życia postaci jest też bodźcem do wywołania w widzach całej gamy uczuć. Sala kinowa zanosiła się śmiechem w scenie świętowania "urodzin Ameryki" na dachu domu, ale i płakała, gdy dochodziło do tych najbardziej osobistych wyznań. Po seansie zaś świdrują w czaszce refleksje, jak przeszłość wpływa na nasze obecne decyzje. Z życiem bowiem jest jak z jeżdżeniem na desce - najtrudniej jest nauczyć się zachować równowagę oraz podnosić się z każdego upadku.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dokument Binga Liu jest na pierwszy rzut oka opowieścią o pasji trzech kumpli, który nie widzą świata... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones