Recenzja filmu

Kaboom (2010)
Gregg Araki
Thomas Dekker
Haley Bennett

Hormonalna apokalipsa

Araki wcale nie wyśmiewa się z kina klasy C. Przeciwnie, traktuje je całkiem serio, wykorzystując je jako fundament, na którym wznosi swą wyjątkową wizję.
Gregg Araki znów zaskakuje. "Kaboom" to film, który przyprawia o rozdwojenie jaźni. Z jednej strony reżyser garściami czerpie z kina SF klasy C, z drugiej strony nadaje całości tak niezwykłą intensywność, że przekracza ograniczenia kiczu. W rezultacie otrzymujemy pierwszorzędną rozrywkę połączoną z inteligentną zabawą schematem, dającą widzom jedyny w swoim rodzaju odjazd.

Autor "Straconego pokolenia" i "Donikąd" w "Kaboom" wykorzystał typową konstrukcję młodzieżowego filmu SF. Wziął więc grupę pięknych i młodych aktorów i obsadził ich w rolach studentów, którzy trafiają w sam środek przedziwnej intrygi. Fabuła jest tak naiwna, naciągana, a chwilami absurdalna, że w jakimkolwiek innym obrazie nie dało by się tego obejrzeć. Dotyczy tajemnej sekty, mocy parapsychicznych, proroczych snów i zbliżającej się apokalipsy. Jednak u Arakiego wszystko to zostaje tak podkręcone, że zamiast wywoływać niesmak, zaczyna naprawdę bawić.

Co jednak najbardziej niezwykłe, to to, że choć podczas seansu śmiejemy się z tego, co widzimy na ekranie, sam Araki wcale nie wyśmiewa się z kina klasy C. Przeciwnie, traktuje je całkiem serio, wykorzystując je jako fundament, na którym wznosi swą wyjątkową wizję. Araki stawia się tutaj w roli filmoznawczego interpretatora, który w bajecznie kolory sposób opowiada o kinie kiczu, wydobywając na światło dzienne całą symbolikę kryjącą się za z pozoru naiwnymi i prymitywnymi opowieściami, jakie szerokim łukiem omijają zazwyczaj kina. Według niego ta symbolika dotyczy seksualności i jej eksplozji u młodych ludzi. Teza oczywiście nie jest zbyt odkrywcza. Napisano na ten temat szereg rozpraw psychologiczno-filmoznawczych. Przyznać trzeba jednak, że milej ogląda się tak niezwykłe filmy jak "Kaboom", niż czyta suche artykuły naukowe.

"Kaboom" robi spore wrażenie za sprawą strony wizualnej. Araki nasycił obraz taką intensywnością barw, jakby chciał przekształcić swój film w odjechaną wizję po zażyciu jakichś halucynogenów. Nasze zmysły są bombardowane soczystymi barwami, wszyscy aktorzy są pokazani od jak najlepszej strony, przekraczając granice tego, co naturalne. Fani Arakiego odkryją tu te same chwyty, które stosował z powodzeniem już wcześniej. Tym razem wszystko zdaje się układać perfekcyjnie. Jeśli więc podejdziecie do filmu z dystansem, czeka Was kawał świetnego rozrywkowego kina.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones