Recenzja wyd. DVD filmu

Kaligula (1979)
Tinto Brass
Bob Guccione
Malcolm McDowell
Helen Mirren

Na Jowisza, ale gniot!

Film "Kaligula" Tinto Brassa stał się legendą niezależnie od krytycznej oceny jego wartości artystycznej. Powstawał jako superprodukcja z udziałem gwiazd i gigantycznym końcowym budżetem 22 mln
Film "Kaligula" Tinto Brassa stał się legendą niezależnie od krytycznej oceny jego wartości artystycznej. Powstawał jako superprodukcja z udziałem gwiazd i gigantycznym końcowym budżetem 22 mln dolarów. Była też atmosfera skandalu, ze względu na osobę finansującego film Boba Guccione (wydawcy Penthouse'a) i jego ingerencję w proces twórczy, co zakończyło się odejściem scenarzysty Gore Vidala i tworzeniem włączonych do filmu hardcorowych scen za plecami głównego reżysera. Po 4 latach sklecono w końcu film dziwaczny, mający zaspokoić twórcze ambicje niespełnionego artysty-malarza Boba Guccione i nobilitować jego branżę produktów XXX. Wbrew zamierzeniu producenta, film go nie unieśmiertelnił. Nie była to najlepsza inwestycja, a obecny prawie bankrut zapewne żałuje, że za swoje miliony nie kupił akcji Microsoftu. W tym samym czasie Richard Attenborough za zbliżoną kwotę 25 mln dolarów nakręcił "O jeden most za daleko" - film wybitny, gdzie aktorskich gwiazd są dziesiątki, a rozmach scen batalistycznych (prawdziwych, a nie animowanych) zapiera dech. W Polsce film "Kaligula" pojawił się z nadejściem epoki VHS. W klubach studenckich i innych podobnych przybytkach wstawiano po kilka telewizorów marki Rubin wraz z magnetowidem i organizowano pokazy filmów, których władze nie dopuściłyby do kin ze względów politycznych lub obyczajowych. Obok wybitnych dzieł, czy kolejnych Bondów, były to też często filmy jak "Kaligula", które dawały pretekst do oglądania "momentów", bez posądzenia o voyerystyczne skłonności. Sama fabuła, jak w wielu innych filmach o Rzymie okresu panowania dynastii julijsko-klaudyjskiej, bazuje luźno na "Żywotach Cezarów" Gajusza Swetoniusza Trankwillusa. Autor ten nie tylko opisywał wydarzenia sprzed swego urodzenia, więc raczej zasłyszane, ale z racji poglądów republikańskich zawarł ich ocenę w tendencyjnym doborze faktów. To trochę tak, jak z młodymi historykami z IPN-u, których obraz PRL-u jest rzeczywistością równoległą do pamięci sporej części Polaków. Wpierw Gore Vidal w swoim scenariuszu wybrał co pikantniejsze szczegóły, a potem chyba wszystko wymknęło się spod kontroli. Jak z plotką, gdzie każdy powtarzający coś doda i na końcu wychodzi bzdura, w stylu pokazanej gigantycznej kosiarki wykonującej egzekucje. Rzym Kaliguli to niemal ostatnie chwile Sodomy i Gomory, a w rzeczywistości przez 4 lata jego panowania ucierpiało wg historyków jedynie ok. 300 osób. Po premierze filmu Peter O'Toole (odtwórca roli Tyberiusza) i John Gielgud (Nerwa) utrzymywali, że wprowadzono ich w błąd odnośnie charakteru filmu. Helen Mirren (Cezonia) rozbrajająco szczerze powiedziała, że za swą gażę kupiła pierwszy dom. Malcolm McDowell jako odtwórca głównej roli i współtwórca scenariusza miał zapewne większy problem z racjonalnym wytłumaczeniem swego udziału, a jego kariera aktorska ucierpiała. Film miał liczne wersje, od 3,5-godzinnej pokazanej nieoficjalnie na festiwalu w Cannes, po 2-godzinną wersję kinową (najłatwiej dostępna na DVD i to ona jest przedmiotem niniejszej recenzji). Zależnie od kraju wyświetlania wycinano sceny od zdecydowanie pornograficznych, poprzez nadmiernie okrutne, po zwykłą "frontal male nudity" (jak w wersji kinowej, gdzie z tego powodu ucierpiała scena szaleństwa Kaliguli w czasie burzy - nawet pokazanej niegdyś na kanale Polsat wersji nie pocięto tak niemiłosiernie). Poza tym skracano film wg założonego czasu emisji kinowej. Nie ma takiego dzieła, które podobne zabiegi by wytrzymało bez utraty spójności, zwłaszcza gdy zawsze było takie sobie. Film razi teatralnością zarówno przerysowanej gry aktorskiej (odbiega jedynie autoironiczna rola Petera O'Toole'a), jak i czasem dziwacznym zachowaniem statystów w scenach zbiorowych (np. scenę orgii poprzedzają jakieś pląsy grupy zblazowanych golasów na drugim planie - widać zmęczyły ich kolejne duble). Teatralność potwierdza też sposób budowy scenografii - nawet w scenach w pomieszczeniach akcja toczy się nie do kamery, tylko szerokiej widowni. Same dekoracje są zadziwiająco tandetne - nawet reprezentacyjne, rzekomo kamienne schody, są z pomalowanej sklejki. Oczywiście obowiązkowo wszędzie pełno pozłoty, również na stopniach, bo tak sobie twórcy wyobrażali starożytny przepych. Jednak widz ciągle ma świadomość, że to wielka hala studia filmowego. Bo niestety "Kaligula" to kiepski film, co tak naprawdę uwidacznia się zwłaszcza w skróconej wersji kinowej. Kto ciekaw, niech obejrzy pełną wersję z realistycznymi scenami wszelkich możliwych wynaturzeń i sprawdzi, czy pieprz poprawia smak przypalonej zupy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Specjalizujący się w kinie mocno przesiąkniętym erotyką włoski reżyser Tinto Brass pod koniec lat 70-tych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones